Doświadczyło tego na własnej skórze kilka tysięcy fanów zgromadzonych wczorajszego wieczoru na Skwerze Kościuszki w Gdyni. Co prawda koncert rozpoczął się z 20 minutowym opóźnieniem, ale warto było czekać. Nawet pogoda okazała się być wyjątkowo przychylna. Niebo było bezchmurne, a charakterystyczny, zachrypnięty głos niósł się daleko w głąb Zatoki Gdańskiej. Oprócz przeboju z Woodstock głównym celem przyjazdu gwiazdy była oczywiście promocja nowej płyty "Hymn For My Soul". Usłyszeliśmy większość materiału z tego krążka, materiału bardzo klasycznego i przywołującego skojarzenia z twórczością z lat 70. Ładne, soczyste melodie osadzone w gospelowo-soulowych klimatach wprawiły publiczność w iście błogi stan. Ku uciesze fanów repertuar nie ograniczył się wyłącznie do utworów z ostatniej płyty. Pomiędzy nimi ze sceny popłynął zestaw złożony ze sztandarowych hitów Cockera. Nie zabrakło "Unchain My Heart", "You give me reason to live", "You Are So Beautiful", owacyjnie przyjętego "You Can Leave Your Hat On", czy właśnie zagranego pod koniec (90-minutowego) koncertu "With a Little Help From My Friends". A to wszystko niezwykle mocnym, doniosłym i ściskającym gardło ze wzruszenia głosem. Wśród (co prawda dość skromnie zgromadzonej) publiczności znaleźli się zarówno pamiętający hipisowskie czasy fani artysty, jak i ich młode pociechy z równym skupieniem słuchające legendy rocka. A sam artysta? Według niektórych podskakujący 63-letni muzyk wyglądał dość zabawnie, jednak tylko do chwili, gdy nie zaczął śpiewać. I mimo, że czasem chrypkę musiał zastąpić chórek czy saksofon, koncert był wyśmienity, a zatracony w muzyce artysta, wciąż gestykulujący jakby grał na tylko jemu widocznym instrumencie, udowodnił, że rock ma we krwi, a starość jest mu zupełnie obca. "We love You, We will be back" - pożegnał się Joe Cocker z gdyńską publicznością, ukłonił się i wyszedł. Bez zbędnego show, szlachetnie i z klasą. Magdalena Szałachowska