Szybko weszli na salę w maskach tlenowych. Jeden ze strażaków błyskawicznie podszedł do okna i otworzył je. Dym zaczął uciekać. Ratownicy przystąpili do selekcji rannych... Połączone siły pogotowia ratunkowego i straży pożarnej poddały się ostatnio ważnemu testowi. Miał odpowiedzieć on na pytanie - jak nasze służby radzą sobie w najtrudniejszych sytuacjach kryzysowych. Miejscem testu był internat Zespołu Szkół Ekonomicznych. Uczniowie jako poszkodowani Egzamin wypadł pozytywnie. - Ramy czasowe - 15 minut, które sobie wyznaczyliśmy na przeprowadzenie akcji nie zostały przekroczone - mówił dr Marek Klusek, lekarz chorób wewnętrznych, kierownik oddziału pomocy doraźnej pogotowia ratunkowego w Tczewie. Nie było by tej próby, gdyby nie zgoda dyrekcji ZSE i samych uczniów, którzy wcześniej mieli spotkania z ratownikami. Wtedy informowano ich jak to wszystko będzie wyglądało. - Mieliśmy trzy spotkania - informował nas jeden z uczniów, odgrywający poszkodowanego z obcym ciałem w pośladku, pochodzącym od odłamków zbitej szyby. - Pracownicy pogotowia ratunkowego instruowali nas co mamy robić. Tzn. mieliśmy tak się zachowywać, aby maksymalnie utrudnić pracę służbom. Odgrywając swoją rolę powiedziałem, że nie mogę się ruszać, więc ratownicy odsunęli mnie na bok. Jeszcze nigdy nie uczestniczyłem w podobnych zajęciach. Wszystko po to, by w prawdziwym wypadku pomoc była udzielona jak najskuteczniej. Sztuczne oparzeliny i trzewia... Sala internatu ZSE na potrzeby działań zmieniła się nie do poznania. Na początku wszędzie kręcili się uczniowie, ale po kilku krótkich wyjaśnieniach, wszystko zaczęło wyglądać jak w przypadku jakiegoś szokującego masowego wypadku. Równo poustawiane krzesła, ławki i stoły zastąpił chaos - po chwili były porozrzucane po całym pomieszczeniu. Młodzież pracowicie nałożyła je na siebie, a dla dramatyzmu uczniowie pozakładali gumowe maski, sztuczne, krwawe oparzeliny, a nawet trzewia, które makabrycznie wydobywały się z gumowych brzuchów. Nie zapomniano też o krwawej substancji i... o dymie, który po kilku sekundach wypełnił gęsto salę, tworząc niedobry nastrój. Służby w akcji Tak przygotowani uczniowie cierpliwie czekali, ciekawi kiedy nadejdzie odsiecz. Po kilku minutach oczekiwań młodzież jak to młodzież zaczęła żartować - wisielczo. - Ratunku zaczynam rodzić - krzyczała jedna z dziewczyn. - Niech mi ktoś pomoże, mam wszędzie powbijane szkło. - Pomocy... Dalej rozlegały się coraz bardziej przeraźliwe piski. Aż w końcu... przed budynkiem internatu powstał niemały zgiełk. Zaczęły zjeżdżać się służby. W kilka chwil pojawili się ratownicy z pogotowia ratunkowego i straży pożarnej. Ci ostatni szybko weszli na salę w maskach tlenowych. Jeden ze strażaków błyskawicznie podszedł do okna i otworzył je. Dym zaczął uciekać. Ciemna sala zaroiła się od odblasków kamizelek. Ratownicy przystąpili do selekcji rannych. Szczególne wrażenie robił chłopak leżący pod drzwiami w kałuży sztucznej krwi, przywalony krzesłami. Chłopak z rannym pośladkiem szybko został przeprowadzony w "bezpieczne" miejsce. - Ciśnienie 70 na 30. Praca serca w normie. Miednica boli? - po chwili ratownik wszystko wiedział. - Widzę uszkodzenia miednicy. Opatrunek założony. Poszkodowany do transportu! Niektórych trzeba było wynosić na noszach i ewakuować do szpitala. Co prawda początkowa akcja trwała 15 minut, jednak dalsza część działań polegała na symulacji transportu rannych, których ładowano do karetki. Oczywiście odjazd odbywał się na "kogutach". Trzy śmiertelne ofiary Zapytaliśmy Kamila, ratownika medycznego, co się dzieje. - To nie jest pokaz, a ćwiczenia zintegrowanych służb ratowniczych. W tym scenariuszu walczymy ze skutkami wybuchu butli z gazem z urządzenia grzewczego podczas trwania dyskoteki. Poszkodowanych zostało 26 osób, w tym 7 ciężko. Mamy trzy ofiary śmiertelne. Ratownika, który musiał szybko wrócić do swoich zajęć, w udzielaniu informacji zastąpił dr Marek Klusek. Działania szybko dobiegły do finału. - Wszystko to nie jest zabawą - relacjonował kierownik tczewskiego pogotowia. - Sprawdzamy współdziałanie pogotowia ze strażą pożarną. Akcja odbywa się w sposób zorganizowany. Ekipy wykazały się odpornością na stres, a co ważne zmieściliśmy się czasowo. Przy tego typu wypadkach pierwszą czynnością jaką podejmują ratownicy jest przeprowadzenie TRIAGE'u, czyli wstępnej selekcji rannych. TRIAGE jest po to, by uratować tych, którzy rokują szansę na przeżycie. Brzmi to okrutnie, ale takie są procedury. Poszkodowanym, których nie da się uratować, podawane są środki przeciwbólowe, są zabezpieczani. Pacjentów selekcjonuje się kolorami: żółtym, czerwonym i czarnym. Kolor czarny oznacza najpoważniejsze urazy. Ranni, zadowoleni i... bigos Kilku lżej rannych uczestników zdarzenia, po dokonanej selekcji, zeszło... do stołówki, gdzie spożyło w ciszy i spokoju bigos. - Miałem skręconą nogę i wybite zęby - powiedział nam zajęty jedzeniem 16-letni Krzysztof z I kl. ZSE. - Taka akcja to dla nas zawsze jakaś nauka. Jeszcze nigdy nie uczestniczyłem w takich zajęciach. Czekałem na pomoc z 10 minut. - A ja miałem poparzone ręce - dodał 19-letni Zbigniew Marlikowski z III kl. - Musiałem nałożyć atrapy, które otrzymałem od ratowników. W czasie akcji sprawdzili czy coś mi dolega, kazali odejść na bok. Nie dali mi środków przeciwbólowych! W sumie jestem zadowolony, że w czymś takim wziąłem udział. Chyba potrafiłbym się prawidłowo zachować, gdyby doszło do prawdziwego wypadku. Ale trzeba przyznać, że są to sytuacje nie do przewidzenia. Rozmowę musieliśmy przerwać, gdyż w stołówce pojawili się funkcjonariusze pogotowia, chcący sprawdzić co z "poszkodowanymi". Autor: Wawrzyniec Mocny