Sztuka osadzona w angielskich realiach lat 60. - z wysokim stopniem bezrobocia wśród młodej części społeczeństwa, rewolucją obyczajową i "Cyrkiem Monty Pythona" w TV - w niepokojący sposób jest nam bliska. To, czym jesteśmy na co dzień bombardowani przez media - afery korupcyjne, kolejne wykryte grupy przestępcze czy popełniane morderstwa - oburza, przeraża, a czasem wywołuje apatię czy zniechęcenie. Tymczasem podczas spektaklu analogiczne sytuacje wywołują śmiech. Czy to za sprawą czarnego humoru, absurdu, który wydaje się, ze nigdy nie osiągnie apogeum? A może łatwiej znosimy farsę niż moralitet? Dzięki czemu w komfortowej dla siebie sytuacji poddajemy bezpiecznie analizie nie tylko to, co dzieje się na scenie, ale i własne życie. Joe Orton kreśli w swej sztuce bezlitosny obraz społeczeństwa i jednostki a za pretekst do swych rozważań służy mu śmierć tejże. Pogrzeb to wydarzenie podniosłe i kameralne. Jednak wśród żałobników mamy aż dwóch złodziei, seryjną morderczynię i tylko jednego opłakującego zmarłą. Co może zatem się wydarzyć, gdy w takich okolicznościach przybywa policjant jako pracownik wodociągów? Otóż trup w szafie, łup w trumnie i toczące się po podłodze szklane oko... W punkcie kulminacyjnym ze społeczności zostaje wykluczona "czarna owca" - jedyny uczciwy obywatel - ze słowami na ustach "Ale jestem niewinny, nic to dla pana nie znaczy?". Mirosław Baka grywa zarówno policjantów, jak i przestępców i umiejętnie wykorzystuje w spektaklu swoje doświadczenia, dodając co nieco do tej specyficznej roli. Krzysztof Gordon odrętwiały, oderwany od rzeczywistości przeżywa stratę małżonki a jednocześnie potrafi ukazać ludzkie ułomności (małostkowość, chciwość), by w ostateczności bezkompromisowo walczyć o swe zasady. Maciej Konopiński uroczo kreuje wizerunek nie kłamiącego hedonisty. "Łup" Joe Ortona to bez wątpienia udana polska prapremiera w reżyserii Iwo Vedrala. BB