Barbara Badyra : Jest pan gdańszczaninem, ale sentyment to chyba nie jedyny powód, dla którego wybrał pan Gdańsk na miejsce spotkania z młodymi skrzypkami? Krzysztof Węgrzyn : Zacząłem jeździć właściwie po całym świecie - zapraszany w różne miejsca, począwszy od Fiesole we Florencji, przez Londyn, USA, czy na Daleki Wschód - szukając kontaktu z młodymi muzykami. Chciałem zrealizować coś takiego w Polsce, co na świecie i właściwie w Polsce też funkcjonuje i funkcjonowało...Pomyślałem, że jedyne miejsce, w którym powinienem to zrobić - chociażby z powodu zaciągniętego kredytu w postaci dwunastu lat nauki w tym mieście - to Gdańsk. Tutaj pomysł spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem ze strony młodzieży, która była bardzo chętna i zainteresowana udziałem w seminariach. Bo wszystko zaczęło się od seminarium skrzypcowego, a dopiero później przerodziło w festiwal. B.B.: Ale Gdańska Wiosna wymaga też dobrego zaplecza muzycznego...Czy to pan również uwzględniał? K.W.: Oczywiście, że tak. Po czterech latach prowadzenia seminariów doszedłem do wniosku, że należałoby wykorzystać to, że środowisko muzyczne jest w Gdańsku bardzo szerokie i są tu duże możliwości do współpracy. Początek dała Cappella Gedanensis - w sensie dosłownym dała - bo udostępniła mi swoją siedzibę na czas seminarium i robi to do dnia dzisiejszego. Po tych 4 latach to, co robiłem, wydało mi się trochę jednostronne i być może nawet ubogie... Pomyślałem, że to jest świetny moment, żeby tym ludziom, którzy przyjeżdżają na seminarium dać możność spotkania się z tymi, którzy tę drogę już przeszli z sukcesem, międzynarodowym najlepiej. Wszystko więc wyszło z "New Names", czyli z tych zaproszonych kilku osób, które przyjechały tutaj pokazać się, jako zdobywcy międzynarodowych nagród. Myślę, że to jest bardzo cenne, żeby pokazać tym, którzy się uczą, jak to wygląda za moment, jeśli wytrwamy, jeśli jest talent i okoliczności będą temu sprzyjały, a opatrzność będzie nad tym wszystkim czuwać. I to był jeden z elementów festiwalu. Drugim przemyśleniem było to, żeby nie zamknąć tego w getcie skrzypcowym. B. B.: Dlaczego? K.W.:Nie na tym się zaczyna i nie na tym kończy muzyka. Mnie jako pedagoga nie bardzo interesuje kształcenie skrzypków, mimo że sam jestem skrzypkiem i koncertuję. To może bardzo dwuznacznie zabrzmieć, co mówię, ale mnie naprawdę interesuje kształcenie i przebywanie z młodymi muzykami. I doprowadzenie ich do tego momentu, kiedy człowiek staje się muzykiem. To jest interesujące i wydaje mi się, żeby do tego mogło dojść, to nawet muzyka jako forma jest za mała. Ci ludzie muszą mieć dostęp do kultury wszelakiego typu - być zachęcani do tego, żeby czytać książki, oglądać wystawy malarskie, powinni od czasu do czasu pojawić się w teatrze. Oni powinni nawet, jeśli tego nie polubić, to tego posmakować. To jest jak ze szpinakiem: "Mamo ja nie lubię. A dlaczego nie lubisz? Bo taki zielony" - to nie jest odpowiedź, prawda? Trzeba posmakować! BB : Tak też się składa, że mamy tutaj coraz lepsze zaplecze, jeśli chodzi o sale. Choćby Ołowianka... K.W. : To jest już wspaniałe miejsce. Bo nie miejsce robi miejsce, tylko ludzie robią miejsce. Przy permanentnym podkreślaniu - na każdym kroku - jakie mamy wspaniałe instytucje, to bardzo często zapominamy o tym, że to nie instytucje, tylko ludzie w tych instytucjach to robią. I często są to ludzie, którzy pracują na bardzo skromnych stanowiskach i swoją energię wkładają w różne sprawy. Ja w tej chwili mówię globalnie, niekoniecznie na temat Gdańskiej Wiosny, choć i tutaj jest to ten przypadek. Ale wracając do Ołowianki, naturalnie, że baza będzie coraz większa. Ale my musimy walczyć o publiczność, bo to jest jedna sprawa - budowanie bazy - a druga, to trzeba mieć, dla kogo grać, i żeby ci ludzie wiedzieli, dlaczego mają przychodzić. BB : Co jest najważniejszą cechą tego festiwalu? K.W.: Zdecydowanie najważniejszą cechą Festiwalu Gdańskiej Wiosny jest subfestiwal "nowe nazwiska", czyli "New Names". Jest to powód, dla którego ten festiwal został stworzony, jako oprawa dla seminarium skrzypcowego. Seminarium mogłoby istnieć poza festiwalem. Moim zdaniem jest lepiej, że w czasie festiwalu, bo seminarzyści mają możność uczestniczenia w nim. "New Names" jest to ten element, który ten festiwal stawia poza nawiasem wszystkich pozostałych festiwali, które idą swoim normalnym utartym torem, czyli 4. gwiazdy, 2. orkiestry, 2. duże sale koncertowe i jest festiwal. Ja tego nie krytykuję, proszę mnie źle nie zrozumieć, uważam, że te festiwale są bardzo potrzebne. Natomiast ten festiwal kładzie nacisk tylko na te nie do końca jeszcze wypromowane nazwiska. On daje szanse tym młodym ludziom i to jest ta inność festiwalu. A potem oni jeżdżą po świecie - dając koncert w Nowym Jorku, Londynie, czy Paryżu - i podają w swoim życiorysie, że pierwsze kroki stawiali na Festiwalu Gdańska Wiosna. Także to jest nasza promocja i ja nie wiem, czy my w pełni zdajemy sobie z tego sprawę. To my zdecydowanie jesteśmy promowani! I na końcu nie wiem, kto bardziej korzysta, ale to jest jakby nie mój problem... BB : Inauguracja festiwalu była poświęcona pamięci Jana Pawła II, czy z tego powodu nastąpiły zmiany w programie? K.W. : Cały program został zmieniony. Pierwotny był związany z rokiem Boccheriniego . Był zaplanowany utwór Berio, poświęcony właśnie Boccheriniemu, miał być koncert Czajkowskiego i wszystko miało być zakończone "Pietruszką" Strawińskiego, ale wersją z 1942, to jest to, co, nie było grywane do tej pory na Wybrzeżu, z tego, co mi wiadomo. Wiadomość o śmierci Jana Pawła II wszystkich bardzo uderzyła i zasmuciła. Myślałem wtedy, że to nie jest program adekwatny... że ten koncert powinien mieć troszeczkę inny charakter. Uważam, że każdy program można poświęcić czyjejś pamięci, ponieważ intencja jest ważna. BB : W zeszłym roku wśród finalistów Gdańsk Classic Prize dominowały skrzypaczki z Azji... K.W.: Przyszłość muzyki klasycznej to jest Azja! Jak się patrzy na liczące się na świecie konserwatoria, to są tam azjatyccy studenci. Jeżeli pani pojedzie do Japonii czy do Korei Południowej, to w windzie dobrego hotelu czy na sali w dobrej restauracji, usłyszymy muzykę klasyczną. Są jeszcze kraje, w których muzyka klasyczna jest doceniana, i to coraz bardziej. Nie mówię o innych walorach, które są konieczne, aby zostać muzykiem zawodowym. Aby zostać artystą najwyższego kalibru, potrzeba lat uciążliwych ćwiczeń - to oznacza inny tryb życia, to są pewne wyrzeczenia, to jest inny sposób na życie... BB : W tym roku seminaria prowadził pan z panią profesor Nam Yun Kim z National University of Arts w Seulu. Czy to wprowadziło jakąś zmianę w seminariach? K.W.: Czy to coś wniosło nowego...? Myślę, że na pewno to wniosło zupełnie nowe spojrzenie. Ale nie zachłystujmy się nowością. Bo jeżeli coś jest nowe, to nie znaczy, że jest lepsze, jest inne. Ja bym tego w tych kategoriach w ogóle nie wartościował. To, że pani Wanda Wiłkomirska - nasza Wandeczka - w tym roku nie przyjechała, to jest zupełnie prozaiczny powód. W związku z tym, w jakim jest wieku, nie chciała brać na siebie dwukrotnej podróży do Europy z Sydney, bo to jest straszny wysiłek fizyczny dla niej. Natomiast to, że nam się udało tutaj sprowadzić Nam Yun Kim - to jest adres numer jeden w całej Azji i w związku powyższym, to jest numer jeden na świecie, ponieważ absolwenci National University of Arts w Seulu zasilają wszystkie najpoważniejsze ośrodki muzyczne na świecie - to jest oczywiście wzbogacenie. Jest to być może też z innej tradycji wyrosła artystka a i reprezentująca trochę inną estetykę. Ale my jesteśmy wszyscy w tej chwili zglobalizowani. BB : Jakie są pana odczucia po wspólnym koncercie "Viva Vivaldi" z Nam Yun Kim? K.W.: Wie pani, ja to kocham. Dla mnie to jest na pograniczu... to nie jest sama muzyka, dla mnie w całości to jest spektakl. To ni tylko jeden koncert, który ma trzy cząstki czy dwie cząstki. Zresztą widziała pani, co myśmy zrobili z pierwszym koncertem? Ja go przerwałem w jednym miejscu i wróciliśmy do pierwszej części. Nie wiem, czy tak to zostało odebrane - ale taka była intencja - że coś jakby się urwało. Jakby chcieć być bardzo melodramatycznym, to można powiedzieć, że śmierć nastąpiła, po czym nastąpiło nowe życie. Z zupełnie świeżym motywem, z zupełnie inną osobą, z innym aktorem jakby przy tej samej publiczności. To też należy do życia - śmierć należy do życia. Ten utwór został urwany po to, żeby inny mógł się zacząć... BB : A czy możemy spodziewać się jakichś nowości w przyszłym roku? K.W.: Od przyszłego roku - jeżeli wszystko się potoczy, tak jak jest zaplanowane - dojdzie do tego bardzo ważny element, nad którym pracuję półtora roku, o roboczym tytule "Teatro Povero". To jest pomysł produkcji operowych w Gdańsku dla młodych ludzi i poprzez młodych - z młodymi reżyserami i scenografami - i z całą otoczką młodości. To jest nasza przyszłość i ja po to pracuję, ażeby oni mieli później swoje miejsce w życiu. Także wydaje mi się, że obowiązkiem każdego pedagoga i każdego muzyka - który znalazł swoje miejsce w życiu i robi to, i w dodatku jeszcze zarabia pieniądze, ucząc w takiej czy innej szkole - jest to ażebyśmy zastanawiali, jak będzie wyglądała przyszłość tych, których dzisiaj uczymy. To jest taka jedna z małych cegiełek. BB : Włoski dyrygent Enrique Mazzola, to jedna z ciekawszych osobowości Gdańskiej Wiosny. Zobaczymy go na kolejnych festiwalach? K.W.: To jest fantastyczny dyrygent. Jest to osobowość zupełnie nieprawdopodobna. Nie jestem być może jego największym fanem, bo sobie wyobrażam, że fanek może mieć zdecydowanie więcej... Tak, jak najbardziej, myślę, że go zobaczymy. On jest kochany przez gdańskich filharmoników i "Hanseaticę". Oni już w tym roku pytają mnie, czy on przyjedzie na przyszły festiwal. Jest to jeden z najciekawszych - z tych, których znam - dyrygent młodego pokolenia, przecież to jest bardzo młody człowiek... BB : Czy przy okazji festiwalu jest szansa na wypromowanie młodej, ale już dobrej orkiestry jaką jest "Hanseatica"? K.W.: To jest jeden z moich celów, ażeby pomóc im w promocji. Uważam, że to jest bardzo dobra orkiestra. Oni mają to coś, co w nas się potem zabija po jakimś czasie - entuzjazm i radość płynącą z grania. Rozmawiała Barbara Badyra