Jak poinformowała w poniedziałek prokurator rejonowa w Słupsku Maria Pawłyna, śledztwo w tej sprawie zostało umorzone ze względu na brak znamion przestępstwa. Postanowienie o umorzeniu jest prawomocne. - O takiej decyzji zdecydowały wyniki przesłuchania poszukiwanego chłopca w obecności psychologa - wyjaśniła Pawłyna. 7-letni Borys zaginął 2 lutego po południu w tzw. starym centrum Ustki. Gdy do wieczora nie wrócił do domu z oddalonego o jakieś 200 m placu zabaw rodzice zawiadomili policję o jego zaginięciu. Natychmiast wszczęto zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, w których uczestniczyło 350 policjantów, strażaków żołnierzy, funkcjonariuszy Straży Granicznej i mieszkańców Ustki. W czasie akcji wykorzystano policyjny śmigłowiec, dwie łodzie patrolowe Straży Pożarnej i Straży Granicznej oraz dwóch psów tropiących. Dziecko odnaleziono 3 lutego rano, jednak nie w wyniku akcji poszukiwawczej, a dzięki 52-letniemu Wojciechowi W., który dzień wcześniej spotkał zapłakanego Borysa na ulicy i przenocował go ze swoimi dziećmi we własnym mieszkaniu, po czym odprowadził do rodziców. Ponieważ mężczyzna nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć dlaczego przez kilkanaście godzin nie poinformował nikogo o odnalezieniu chłopca, policja po konsultacjach z prokuraturą postawiła mu zagrożony nawet 3 latami więzienia zarzut przetrzymywania małoletniego wbrew woli jego opiekunów. Taki sam zarzut usłyszała jego życiowa partnerka 38-letnia Anna B. W czasie przesłuchania Wojciech W. wyjaśniał, że nic nie wiedział o nagłośnionych przez media poszukiwaniach, bo nie słuchał radia, ani nie oglądał żadnych programów informacyjnych, a dopiero w niedzielę rano dziecko powiedziało mu gdzie mieszka. Lekarz, który badał Borysa, nie stwierdził u niego żadnych obrażeń. Para, która przez kilkanaście godzin opiekowała się chłopcem, nie miała dotąd żadnych zatargów z prawem.