Miasto Gdańsk postanowiło przywrócić stoczniowej bramie wygląd z sierpnia 1980 r.; w połowie maja, w miejscu dotychczasowego napisu "Stocznia Gdańska S.A.", pojawiła się nazwa "Stocznia Gdańska im. Lenina". Takiej zmianie sprzeciwiła miejscowa Solidarność. - To właśnie przy tej historycznej bramie nr 2 rodziła się Solidarność i to słowo na pewno jest właściwsze niż to plugawe nazwisko. Mamy nadzieję, że miasto w końcu się opamięta - powiedział przewodniczący zarządu Regionu Gdańskiego "S", Krzysztof Dośla. Dodał, że część hasła zawierającą słowo Lenin, można by wyeksponować nie na bramie, ale na przykład gdzieś we wnętrzach powstającego obok bramy Europejskiego Centrum Solidarności. Jednak miasto nadal stoi na stanowisku, by brama wiodąca niegdyś do stoczni wyglądała tak, jak w 1980 r. W środę firma zatrudniona przez samorząd dwukrotnie zdejmowała z bramy napis "Solidarność", który przysłaniał słowa "im. Lenina". - Brama to zabytek, którego wygląd został ustalony z konserwatorem zabytków i bez jego zgodny nie wolno go zmieniać - powiedział rzecznik prasowy prezydenta Gdańska, Antoni Pawlak. Dodał, że miasto - jako właściciel bramy - będzie nadal zlecało zdejmowanie ewentualnych napisów zasłaniających słowa "im. Lenina". W spór o wygląd stoczniowej bramy włączyli się także pod koniec marca posłowie PiS. Anna Fotyga, Andrzej Jaworski i Maciej Łopiński złożyli zawiadomienie do prokuratury, w którym zarzucili prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi (PO), że łamie prawo propagując idee komunistyczne. Prokuratura Rejonowa w Gdańsku-Wrzeszczu odmówiła wszczęcia dochodzenia w tej sprawie. Śledczy uznali, że odtworzenie napisu "imienia Lenina" "nie nosi znamion czynu zabronionego", a rewitalizacja bramy ma przywrócić jej historyczny wygląd, by mogła służyć celom edukacyjnym. Stoczniowców oraz posłów PiS wspomogła też niespodziewanie grupa młodych ludzi, którzy kilka dni po montażu bramy w nowym kształcie, zasłonili słowo "Lenina" hasłem "Solidarność". Policji nie udało się ustalić ich tożsamości, stoczniowcy są jednak przekonani, że byli to studenci miejscowej Akademii Sztuk Pięknych. Zamontowany przez nich napis zakrywający słowo "Lenina" przetrwał do środy, gdy miasto postanowiło go zdemontować. Odtworzenie bramy w historycznym kształcie kosztowało miasto prawie 68 tys. zł. Oprócz napisu im. Lenina, wróciły na nią też inne napisy znane z sierpnia 1980 r. - "Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się", "Dziękujemy za dobrą pracę", a także postulaty strajkowe. Pojawił się też metalowy Order Sztandaru Pracy. Inspiracją do wykonania tych prac były badania przeprowadzone przez gdańską artystkę Dorotę Nieznalską. W ubiegłym roku, przygotowując jeden ze swoich projektów artystycznych, zbadała losy historycznej bramy wiodącej do stoczni. Okazało się, że brama, przez którą dziś wchodzi się na teren dawnej stoczni, nie jest tą samą, którą znamy ze zdjęć ze strajków z sierpnia 1980 r. Dalsze badania wykazały, że pierwotna konstrukcja została zniszczona przez czołg w grudniu 1981 roku, jej pozostałości zdemontowano (nie udało się ustalić, co się z nimi stało), a na jej miejsce zbudowano bramę, która przetrwała do dziś. Genezę pomysłu rekonstrukcji bramy stoczniowej Paweł Adamowicz tłumaczył na swoim blogu. "Przede wszystkim to symbol. To uzmysłowienie nam wszystkim, a szczególnie ludziom urodzonym po upadku komuny, jakim gigantycznym chichotem historii był ten wielki strajk, wielki zryw stoczniowy. Pokazanie, że upadek zbrodniczej ideologii stworzonej przez właśnie Włodzimierza Lenina zaczął się w zakładzie jego imienia. Bo to Lenin stworzył realny komunizm, a pracownicy Stoczni Gdańskiej imienia Lenina ten komunizm obalili" - napisał prezydent Gdańska. Ponieważ brama nr 2 Stoczni Gdańskiej, wraz z sąsiadującym z nią placem Solidarności, gdzie stoi Pomnik Poległych Stoczniowców, oraz salą BHP wpisane są do rejestru zabytków, stanowisko w sprawie jej rekonstrukcji musieli zająć m.in. wojewódzki i miejski konserwatorzy zabytków. Obaj byli za odtworzeniem bramy w dawnym kształcie.