Tak uważa rodzina chorego, ale ordynator Oddziału Chorób Wewnętrznych całkowicie wyklucza taką możliwość. Do redakcji zgłosiła się Elżbieta Gełdon, która opowiedziała nam historię stawiającą Oddział Wewnętrzny Szpitala Powiatowego w Tczewie w niedobrym świetle. Ze szpitala do domu i... z powrotem. Ojciec pani Elżbiety, 58-letni Michał Gełdon z Półwsi w gminie Gniew, zmaga się z przewlekłą chorobą płuc i niewydolnością prawej komory serca, gęstnieje mu krew i gdy jego stan zdrowia się pogarsza, co kilka miesięcy trzeba ją rozrzedzać. Pan Michał na początku lutego został przyjęty na Oddziale Wewnętrznym Szpitala Powiatowego w Tczewie, skąd po 10 dniach został wypisany, pomimo, że zdaniem rodziny Gełdonów nie był jeszcze w pełni zdrowy. - Tata wrócił do domu, jednak mama ponownie zawiozła go po pięciu dniach do szpitala, bo było z nim coraz gorzej, nie mógł sam oddychać - mówi pani Elżbieta. - Cała rodzina była w szoku, że jego stan tak szybko się pogorszył, bo zwykle po podleczeniu w szpitalu czuł się dobrze przez około rok. Gdy trzy tygodnie temu rodzice przyjechali do Tczewa, tatę przyjęła lekarka prowadząca dr K., która powiedziała, że choroba jest bardzo ciężka i nie da się jej zahamować. W ostatnim czasie pan Michał mocno przytył. Dziwiło to jego rodzinę, bo od dłuższego czasu nie miał apetytu (później okazało się, że zwiększona waga jest wynikiem 20 litrów wody, która zebrała się w organizmie). Przyrost masy utrudniał oddychanie, zwłaszcza nocą, dlatego pan Michał spał na klęcząco, opierając się rękoma o łóżko. Tak samo zrobił w szpitalu. Niestety, w nocy ze środy na czwartek przewrócił się we śnie i spał na gołej posadzce aż do rana. - Nie wiem, czy ktoś z personelu zaglądał do sali, bo o tym zdarzeniu powiedział nam sąsiad taty - zaznacza Elżbieta Gełdon. - Na drugi dzień, w czwartek, moja mama z siostrą przyjechały na normalną wizytę, tymczasem tata już leżał w śpiączce, o czym nas zupełnie nie poinformowano. Pani doktor na dodatek zrobiła aferę, że także wnuczka przyjechała do dziadka, którego w takim stanie nie powinna widzieć. Pytała je, dlaczego panikują i płaczą przy dziecku. Siostra odpowiedziała, że jak mają reagować, skoro tata umiera. Lekarka kazała zebrać rodzinę, by pożegnać się z tatą, bo jego stan nie ulegnie poprawie. Mój brat, który jest w seminarium, przyjechał z księdzem. Po ostatnim namaszczeniu tata praktycznie się z nami żegnał. Każdy z nas był w szoku... Przygotujcie się na najgorsze... Kolejną noc pani Elżbieta postanowiła spędzić razem z tatą. - Tatę oblewał zimny pot, z godziny na godzinę oddychał coraz trudniej, łapał powietrze niczym ryba wyciągnięta z wody - pani Elżbieta z trudem powstrzymuje napływające do oczu łzy. - Opiekowałam się nim przez całą noc. Pielęgniarki tylko dały mi basen, nie pytając nawet czy sobie poradzę. Tymczasem mój tata ważył wtedy razem z wodą w organizmie prawie 120 kg. Tatę świadomego co się dzieje i speszonego całą tą sytuacją, przekonałam mówiąc mu, że to naturalne, że dzieci opiekują się rodzicami. W nocy nie przyszedł do nas nawet lekarz. Raz tylko zajrzała pielęgniarka. Podczas piątkowego (22 luty) obchodu dr K. poinformowała naszą rozmówczynię, że choroba jej ojca wciąż postępuje i trzeba być gotowym na najgorsze.