- Wyznaję zasadę, że nie mówię źle o zawodnikach, z którymi miałem kiedyś okazję współpracować. To Ania ze swoim trenerem musi wyciągnąć wnioski z tego nieudanego konkursu. Z każdego startu trzeba się bowiem rozliczyć. Nie ulega wątpliwości, że przygotowania Rogowskiej nie przebiegały tak, jak należy, ale wszystkiego nie można tłumaczyć kontuzjami - dodał Szymczak. Wychowawca wielu polskich tyczkarzy uważa, że Rogowska rozpoczęła konkurs od właściwej wysokości. - Ania miała pewne braki w przygotowaniach, zatem była w stanie oddać najwyżej pięć wartościowych skoków. Warunki na stadionie były przyzwoite, a 4,45 wydawało się odpowiednim pułapem. To nie była szarża, bo ta wysokość absolutnie znajdowała się w zasięgu jej możliwości. Rogowska właściwie rozpoczęła konkurs, ale niewłaściwie skończyła - ocenił Szymczak. Polski szkoleniowiec twierdzi również, że próbom sopockiej zawodniczki sporo brakowało do ideału. - Skok o tyczce jest techniczną konkurencją. Przygotowanie fizyczne jest istotne, ale nie można zapomnieć o najważniejszym elemencie, jakim jest technika. U Ani widać było wielką chęć i determinację, jednak pod względem technicznym trochę się pogubiła - przyznał były trener kadry. Edward Szymczak przekonuje, że zawodniczka razem ze swoim szkoleniowcem niepotrzebnie rozbudziła nadzieje kibiców zapowiedziami wywalczenia miejsca na podium. - Sam słyszałem ich deklaracje zdobycia medalu dla Polski i dla siebie. Może psycholog kazał im tak mówić, ale moim zdaniem to był błąd. Do takiej imprezy trzeba przygotowywać się w ciszy i spokoju, bez wygłaszania takich odważnych haseł. Wydaje mi się, że stwierdzenie "zrobię wszystko, co w mojej mocy" byłoby jak najbardziej na miejscu" - stwierdził. Edward Szymczak zgadza się, że igrzyska w Londynie mogą zamknąć pewien etap w polskiej kobiecej tyczce. - Monika Pyrek spędziła na skoczni prawie 20 lat. Wiem, że Ania nie zamierza kończyć kariery, bo planuje wystąpić w kolejnych igrzyskach. Życzę jej jak najlepiej, aczkolwiek biologii nie da się oszukać - zauważył jej były szkoleniowiec. W Londynie na najwyższym stopniu podium stanęła Amerykanka Jennifer Suhr, a dwukrotna mistrzyni olimpijska Jelena Isinbajewa zajęła trzecia pozycję. - Byłem przekonany, że Rosjanka bez trudu sięgnie po swój trzeci złoty medal, a przy okazji otrze się o rekord świata. Wydawało mi się, że Jelena mogła co najwyżej przegrać tylko ze sobą, czyli nie zaliczyć pierwszej wysokości. Tymczasem Isinbajewa nie była zawodniczką, którą mieliśmy okazję wielokrotnie oglądać. W gronie medalistek nie widziałem także Kubanki Yarisley Silvy. To prawdziwa sensacja - zauważył Szymczak. Poziom kobiecej rywalizacji bardzo jednak rozczarował szkoleniowca. - Był to bardzo słaby i wręcz nudny konkurs. W niczym nie przypominał na przykład pięknego spektaklu, jaki mieliśmy okazję oglądać w 2004 roku na igrzyskach w Atenach. Tym bardziej żal, że słabości rywalek nie udało się wykorzystać Rogowskiej, bo żeby zdobyć złoty medal, nie trzeba było zbyt wysoko skoczyć - podsumował.