Poza porwaniem mężczyzn oskarżono także o inne liczne przestępstwa, w tym przygotowanie do innego porwania, nielegalne posiadanie broni oraz włamania i kradzieże popełnione w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Każdemu z oskarżonych prokuratura postawiła kilkanaście zarzutów, więc samo odczytanie aktu oskarżenia zajęło na poniedziałkowej rozprawie około godziny. Jeden z oskarżonych - 40-letni Daniel W. przyznał się w poniedziałek przed sądem do udziału w porwaniu. Mężczyzna wyraził skruchę i przeprosił porwaną kobietę oraz jej rodzinę. - Skrzywdziłem wielu ludzi, w tym także moją rodzinę. Chciałbym oczyścić się z przeszłości, zacząć wszystko od początku i naprawić krzywdę - mówił W. dodając, że wziął udział w porwaniu skuszony przez wspólnika - Michała F., wizją łatwego zarobku. Daniel W. przyznał też przed sądem, że już w czasie śledztwa przystał na propozycję prokuratury, by skorzystał z art. 60 kodeksu karnego mówiącego o nadzwyczajnym złagodzeniu kary wobec osoby, która wyjawi szczegóły dotyczące popełnienia przestępstwa. Do porwania żony gdańskiego przedsiębiorcy doszło w czerwcu 2011 r. Kobieta została uprowadzona w czasie spaceru z psami w lesie niedaleko domu. Jak wynika z odczytanych w poniedziałek przed sądem zeznań Daniela W., mężczyźni obezwładnili ją przewracając na ziemię i krzycząc "policja". Psy odstraszyli rozpylając gaz pieprzowy. Porwana była przetrzymywana przez osiem dni w wynajętym domu w okolicach Wejherowa. Jak powiedział dziennikarzom w poniedziałek w sądzie mąż porwanej, kobietę trzymano w pozbawionym okien małym pomieszczeniu. - Przez te wszystkie dni miała na szyi założony gruby łańcuch - mówił mężczyzna. Porywacze zażądali za uwolnienie kobiety miliona euro. Kontaktując się telefonicznie z mężem ofiary używali urządzenia, które zniekształca głos. - Grozili, że jeśli nie zapłacę okupu, żona zostanie zgwałcona. Usłyszałem też, że jeśli skontaktuję się z policją, zginie jedno z moich dzieci - powiedział dziennikarzom biznesmen. Wyjaśnił, że porywacze zgodzili się ostatecznie wypuścić żonę za 527 tys. euro. - Policjanci, z którymi - mimo gróźb, skontaktowałem się, nakazali mi negocjować wysokość okupu - mówił mężczyzna. Dodał, że porywacze trzykrotnie wyznaczali miejsce przekazania okupu, jednak dopiero za trzecim razem polecili pozostawić go w wyznaczonym miejscu, skąd odebrali pieniądze. Z zeznań Daniela W., jakie w poniedziałek odczytano w sądzie wynika, że porywacze bardzo skrupulatnie przygotowywali się do przestępstwa. Parę dni przed jego popełnieniem wynajęli dom i ukradli auto, w którym zmienili tablice rejestracyjne. Oprócz urządzenia zniekształcającego głos kupili też m.in. sprzęt, który miał zagłuszyć sygnał urządzenia GPS, w jakie mogło być wyposażone skradzione auto. Porywaczy zatrzymali sukcesywnie w sierpniu i wrześniu 2011 r. funkcjonariusze CBŚ. Wcześniej mężczyźni próbowali "wrobić" w porwanie kilku nielubianych przez siebie znajomych: kierowali tropy w ich kierunku, m.in. dzwoniąc do nich z telefonu używanego przez porywaczy do kontaktu z rodziną uprowadzonej. Części tych osób zostały nawet przedstawione zarzuty: cofnięto je po ustaleniu prawdziwych sprawców. Zatrzymując sprawców porwania, policja odzyskała część okupu - 354 tys. euro. W jednym z wynajętych przez nich lokali śledczy znaleźli też fachową literaturę, która miała pomóc w zacieraniu śladów. Poza Danielem W. za porwanie przed gdańskim sądem odpowiada 38-letni Michał F. i 39-letni Tomasz B. Jak powiedział mecenas Janusz Kaczmarek - pełnomocnik porwanej, zdaniem prokuratury sprawcy tworzyli zbrojną grupę przestępczą i za porwanie grozi im do 15 lat więzienia. Wszyscy mężczyźni byli już karani - głównie za kradzieże aut na terenie Niemiec.