Stoczniowcy domagają się opracowania takiego programu, by można było wznowić budowę zamówionych już statków. Chodzi przede wszystkim o finansowanie produkcji przez banki. - Póki co produkcja stoi - wielu stoczniowców przebywa na przymusowych urlopach, a pensje od miesięcy wypłacane są w niewielkich ratach. W tej chwili stoczniowcy nie mają co jeść. My spotykamy się z takimi sytuacjami, że ludzie przynoszą chleb z burakami w środku. To jest dramatyczne - mówi Roman Gałęzewski, który próbuje organizować pieniądze dla stoczniowców. W Gdańsku pracuje 3,5 tys. ludzi, w Gdyni ok. 8 tys. - z prostego rachunku wynika, że ponad 11 tys. gospodarstw domowych nie płaci czynszu, rachunków za prąd i gaz. Nie dziwi więc, że wśród stoczniowców nie widać dawnej wściekłości, a rozpacz, rezygnację i apatię. Trudno też przewidzieć, jak na ewentualne niepowodzenie rozmów zareagują zdesperowani stoczniowcy...