- Mam 37 lat. Do Starogardu przeprowadziłem się ze Zgierza. Ojciec dostał na Kociewiu pracę jako kolejarz. Nie znałem swojej matki. Podobno kilka miesięcy po moim urodzeniu, wyjechała z nowym mężczyzną i słuch po niej zaginął. Samotność stoczyła mnie do najniższego poziomu. Przeprowadzka do Starogardu - Urodziłem się 21 listopada 1972 r. w Zgierzu. Miłości dwojga rodziców nigdy nie zaznałem. Ojciec po dzień dzisiejszy wspomina wyprowadzkę mamy. Podobno od samego początku ich związek się nie układał, a ciąża była niechciana. Tata sporo podróżował jako kolejarz. Matce się to nie podobało i znalazła mężczyznę, który zapewnił jej prawdziwą rodzinę. Rozumiem ją, ale porzucenia mnie kilka miesięcy po urodzeniu nie wybaczę do końca życia. Gdyby chociaż się odezwała po latach, zainteresowała. Nawet nie wiem jak wygląda. Początki były trudne, a pomoc przy opiece nade mną zapewnili dziadkowie. W wieku 4 lat, przeprowadziliśmy się do Starogardu. Ojciec dostał tu pracę. Niestety, moim wychowaniem zajęli się właściwie sąsiedzi. Dorastałem tak wśród patologii. Byłem świadkiem libacji alkoholowych, bijatyk, wyzwisk, a nawet seksu. Nie potrafiłem o tym rozmawiać z ojcem. Wstydziłem się. Nie mam do niego żalu o czas, którego mi nie poświęcał. Pracował przecież ciężko na nasze mieszkanie i podstawowe środki do życia. Początek drogi donikąd - Pierwsze problemy wychowawcze zacząłem sprawiać w szkole podstawowej. Nauczycielki skarżyły się na mnie bardzo często. Nie potrafiłem pisać, ani czytać. Przeklinałem i dokuczałem rówieśnikom. Dochodziło do takich sytuacji, że w ciągu jednego roku szkolnego, zmieniałem klasy 5 razy. Czasami zastanawiam się, jak udało mi się skończyć 8 klas szkoły podstawowej. Najwidoczniej dyrektorzy i grono pedagogiczne miało mnie dosyć. Technikum rolniczego w Owidzu nie udało mi się skończyć. Moja edukacja stanęła na 3 klasach. Na osiedlu gdzie mieszkałem, wpadłem w złe towarzystwo. Nasze spotkania zwykle kończyły się nad ranem. Wracałem wówczas "wstawiony" do domu. Tata wiedział o moim podejściu do nauki i życia w ogóle. Starał się reagować, ale na wychowywanie było już za późno. Gdy poinformowałem go o zakończeniu mojej przygody z edukacją był rozczarowany i wściekły. Postawił mi ultimatum. Albo od nowego roku szkolnego wracam do nauki, albo szukam sobie mieszkania i pracy. Życie bez stresu - Starałem się nie przejmować jego groźbami. "Przyjaciele" zapewnili mi tymczasowe mieszkanie. Po kilku tygodniach wróciłem do ojca, ale ten nie chciał mnie widzieć. Ku mojemu zdziwieniu i życzliwość znajomych dobiegła do końca. Tłumaczyli się, że chcą założyć rodziny i darmozjad nie jest im potrzebny. Nie mogłem pójść do żadnej pracy, bo nie znałem się praktycznie na niczym. Powrót do szkoły nie wchodził w grę. Od najmłodszych lat byłem trudnym charakterem. Nie lubiłem, jak ktoś wydawał mi jakiekolwiek polecenia, tym bardziej nauczyciele. Któregoś dnia wsiadłem w pociąg i pojechałem w rodzinne strony do Zgierza. Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z sytuacji, w której się znalazłem. To było takie beztroskie i szczeniackie. Od byłych sąsiadów dowiedziałem się, że dziadkowie nie żyją. Może i tata mi o tym mówił wcześniej, ale najwidoczniej nie słuchałem. Na dworcu PKP w Zgierzu spotkałem dwójkę mężczyzn. Zbierali pieniądze na alkohol. Opowiedziałem im swoja historię. Wywarłem na nich wrażenie, bowiem zobowiązali się mną zaopiekować. Nocowaliśmy w domku gospodarczym, na jednej z działek budowlanych. Moi nowi znajomi byli bezrobotni. Ich życiowe drogi bardzo przypominały moją sytuację. Codzienność "menela" - Jedynym plusem naszego życia był brak codziennych obowiązków. Nie pracowaliśmy. Mieliśmy gdzie mieszkać i co jeść. Był środek wakacji, dlatego pożywienie zdobywaliśmy z drobnych kradzieży na działkach ogrodniczych. Pomagali nam również zwykli mieszkańcy Zgierza. Każdego dnia wpadało kilka groszy do wspólnej puli, która przeznaczona była na alkohol. W co drugi piątek jeździliśmy do Łodzi. Zbieraliśmy tam złom i przeróżne graty do naszego domu. Było też większe prawdopodobieństwo, że zlitują się nad nami obywatele, którzy dołożą co nieco do taniego wina. Nie zapomnę srogich zim. Opatuleni w koce i gazety liczyliśmy nocne godziny. Czas mijał wtedy bardzo wolno, a my marzliśmy i wierzyliśmy w kolejny dzień. Nie interesowałem się nikim, ani niczym. Obrażony na ojca, cieszyłem się, że jego pomoc nie była mi potrzebna. Bezcenne widoki - Dzień spędzaliśmy w parku miejskim. Siedzieliśmy na ławce i zaczepialiśmy przechodniów. Pewnego razu zagadaliśmy do nieodpowiedniej osoby. Po pewnym czasie przyszło do nas 10 wyrostków, którzy wymierzyli sprawiedliwość na swój sposób. Gdy obudziłem się w szpitalu, lekarz opowiedział mi moją historię. Miałem złamane nogi i żebra. Wyrostki potraktowali mnie metalową rurką i nożem. Leczenie i rehabilitacja trwała 2 miesiące. Były to najpiękniejsze 2 miesiące mojego dotychczasowego życia. Znalazłem się wśród osób, dla których cokolwiek znaczyłem. Każdego dnia jadłem ciepły posiłek i myłem się pod bieżącą wodą. Rozmawiałem z wykształconymi ludźmi, którzy kierowali się w życiu wysoko postawionymi priorytetami. Do osób tych przychodziły rodziny i znajomi. Widziałem miłość i przywiązanie, którego nigdy nie zaznałem. Rozmowy z Michałem - Na jednej sali leżałem z Michałem, emerytowanym kierowcą. Michał był po zawale. Codziennie rozmawialiśmy po kilka godzin. To był bardzo mądry facet. Zrozumiałem wówczas, że potrafię jeszcze rozmawiać z normalnymi ludźmi. Przychodziła do niego kochająca żona oraz dzieci i wnuczęta. Nie mogłem się nigdy napatrzeć na te uśmiechnięte twarze. Brakowało mi tego. Pielęgniarki zawsze powtarzały, że jestem za smutny i mam się więcej śmiać. Próba powrotu - Po wyjściu ze szpitala, postanowiłem wrócić do Starogardu. Prosto z PKP, udałem się do mieszkania ojca. Na podwórzu dostrzegłem otwarte okno w naszej kuchni. Wiedziałem, że ktoś jest w środku. Pobiegłem na górę i zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mi je mój kochany tatuś. Rozpłakaliśmy się w progu i rzuciliśmy sobie w ramiona. Powiedział mi wtedy, że nie czuje ode mnie alkoholu i bardzo dobrze wyglądam. Nie było mnie w rodzinnym domu przez 6 lat. Przepiłem ten czas z kolegami w Zgierzu. Ojciec mi wybaczył, jak wybacza się marnotrawnemu...Powiedział, że nie muszę pracować, ale mam zostać w domu i nie pić już nigdy więcej. Rozmawialiśmy kilka godzin. Opowiedziałem mu swoja historię. Na drugi dzień poszedłem do znajomego taty , który miał warsztat samochodowy. Zostałem tam zatrudniony najpierw jako pomocnik mechanika, a potem jako mechanik. Wspólnie z ojcem składałem się na czynsz i codzienne produkty. Moja pierwsza prawdziwa miłość - Pewnej niedzieli siedziałem na ławce w parku i czytałem gazetę. W oddali zobaczyłem kobietę, która obładowana siatkami wracała z zakupów. Zaproponowałem pomoc, z której skorzystała i zaprosiła mnie w zamian do siebie na drobny poczęstunek. Jedliśmy pączki i piliśmy kawę. Z Agatą zaprzyjaźniliśmy się. Była rozwódką. Po 2 latach znajomości, zaproponowałem jej wspólne życie. Zamieszkałem u niej i jestem z nią do dziś. Miewamy wzloty i upadki, jak każde małżeństwo, ale jesteśmy zgodną parą. Zostałem szefem warsztatu kolegi ojca, który przeszedł na emeryturę. Za kilka miesięcy spodziewamy się potomka. Jeśli będzie to chłopczyk to nazwiemy go Michaś. Kuba Gajowski