Nie chodzi oczywiście o to, że aktorzy przed samym spektaklem wylosowali dla siebie poszczególne role, dzięki czemu Julię grał mężczyzna z brodą, a Romeem była piękna kobieta. Ten zabieg to w sumie jarmarczna sztuczka pozwalająca aktorom z trupy Aquila pochwalić się, że każdy z nich nauczył się całego tekstu sztuki o kochankach z Werony. No i wywołująca chichot na widowni, choćby wtedy, gdy Merkucjo zarzuca Romeowi, że ten ma tylko ciało mężczyzny, choć w głębi duszy jest babą. Albo gdy Julia barytonem woła swojego kochanka. Najciekawsze w tym spektaklu były jednak to, co sprawiło, że tak mogłyby wyglądać sztuki grane w The Globe. Z jednej strony mocno teatralna, wręcz operowa gra. Prezentacja całej trupy przed spektaklem, przesadna mimika i gestykulacja aktorów, sztylety wbijane z rozmachem w brzuchy, jednym haustem wypijane trucizny. Z drugiej jednak strony ten cały przesyt został wzięty w cudzysłów przez skromność teatralnego sztafażu. Za scenografię spektaklu posłużyła jedynie rozłożona na scenie mata, no i nieodzowny w tym utworze balkon. Za oprawę muzyczną musiał wystarczyć jedynie dźwięk werbli, wygrywany zresztą samodzielnie przez aktorów. Oni sami przez całą sztukę siedzieli na scenie czekając na swoje wejście i równocześnie zmieniając kostiumy, które z kolei były mocno symboliczne. Te pozorne sprzeczności mogły więc u niektórych wywołać wrażenie, że oglądają spektakl początkującego teatru studenckiego, mnie natomiast wprowadziły na widownię drewnianego teatru The Globe. Na szczęście z wygodniejszymi siedzeniami. Od piątku na festiwalu pokazano trzy spektakle, które choć diametralnie od siebie różne, łączą co najmniej dwa ważne i nie do przeoczenia szczegóły. Reżyserzy gdańskiej "Komedii Omyłek", petersburskiego "Leara" i nowojorskich "Romea i Julii" zamiast postawić na bogactwo kostiumów, uzasadnione charakterem sztuk Szekspira, wybrali rozwiązania minimalistyczne. Trudno tu podejrzewać ich o jakąś zmowę czy porozumienie, ale oblekli oni swoich aktorów niemal wyłącznie w czarno-białe kostiumy. W "Komedii Omyłek" Zbigniewa Brzozy kolory pojawiają się dopiero pod koniec sztuki, gdy akcja przenosi się do groteskowego varieté, w którym wątki dramatu znajdują swoje rozwiązanie, a bohaterowie siebie nawzajem. U Lwa Dodina w jego "Learze" jedynym wyjątkiem od dominującej czerni i bieli kostiumów są rękawiczki błazna - czerwienią się równie soczyście, jak soczyste są jego komentarze do rozwijającej się akcji. W nowojorskiej adaptacji Petera Meinecka wyjątków od czarno-białego minimalizmu nie ma wcale. Drugim wspólnym rozwiązaniem wykorzystanym przez wszystkich reżyserów jest muzyka grana na żywo (choć w przypadku "Romea i Julii" lepiej mówić o dźwiękach, gdyż wykorzystywane są jedynie dwa werble). W "Komedii..." po scenie przechadza się cygańska orkiestra, jakby żywcem wzięta z filmów Emira Kusturicy. Jej przemarsz na początku sztuki jest zapowiedzią późniejszej groteski, której ukoronowaniem jest scena w varieté, także z udziałem muzyków. W "Learze" na obrzeżu sceny stoi pianino, przy którym gros czasu spędza błazen króla akompaniując sobie do wygłaszanych komentarzy. Na instrumencie grywa także czasem sam władca. W pewnym momencie piano zaczyna grać samo, tak jakby wszyscy stracili już wpływ - zarówno na nie, jak i na akcję, która protagonistom wymyka się z rąk. Autor: Michał Stąporek