Rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski potwierdził, że wbrew wcześniejszym relacjom świadków, to nie kibice Ruchu Chorzów pierwsi zaatakowali Meksykanów. Zaczepiani przez kilka minut kibice oraz turyści w końcu nie wytrzymali i odpowiedzieli na zaczepki. Doszło do szarpaniny z marynarzami z Meksyku, która przerodziła się w regularną bijatykę. Filmy wideo z monitoringu pozwalają na zrekonstruowanie przebiegu wydarzeń na gdyńskiej plaży. Okazuje się, że meksykańscy marynarze w niekulturalny sposób zaczepiali młode kobiety i obrażali plażujących kibiców. Po kilku minutach jeden z nich nie wytrzymał i odepchnął Meksykanina. Wtedy rozpoczęła się szamotanina, która przerodziła się w bijatykę z użyciem groźnych przedmiotów takich jak potłuczone butelki. Rzecznik komendanta głównego policji zapewnił, że policjanci dojechali na miejsce 8 minut po zgłoszeniu bójki, a nie jak mówią plażowicze - po pięćdziesięciu. - Wcześniejsze doniesienia musiały dotyczyć petard i głośnych śpiewów - powiedział Sokołowski. Rzecznik tłumaczył, że funkcjonariusze nie mogą zatrzymywać za głośne zachowanie na plaży. - Na plaży w Gdyni funkcjonariusze interweniowali, kiedy zostało złamane prawo - dodał. Sokołowski podkreślił też, że policja nie może przez wiele godzin eskortować różnych grup kibiców. Prokuratura do tej pory nie postawiła uczestnikom zajścia żadnych zarzutów. Jak dowiedział się dziennikarz RMF FM, powinny one dotyczyć udziału w bójce, a nie pobicia. Co ważne, marynarze po zejściu na ląd podlegają polskiej jurysdykcji. Większość kibiców spokojnie wyjechała wieczorem z Gdyni i wróciła na Śląsk. W szpitalu wciąż jest jedna z pięciu osób rannych w bójce. Paweł Balinowski Policja o bójce w Gdyni (TVN24/x-news)