W piątek, na pierwszej rozprawie w toczącym się przed gdańskim Sądem Okręgowym procesie zeznawał oskarżony - Krzysztof K. Podobnie, jak w śledztwie zaprzeczył, by dostarczył nielegalnie napełnioną butlę. Utrzymuje, że wszystkie przywożone przez niego pojemniki z gazem pochodziły od jednej z dwóch trójmiejskich firm, w których się zaopatrywał. - Butla, która wybuchła, nie pochodziła ode mnie - zeznał przed sądem mężczyzna. K. przyznał, że nie zawsze sprawdzał, czy rozwożone przez niego pojemniki mają tzw. legalizację (znaki wybite na butlach potwierdzające dopuszczenie do użytkowania i jego termin). - Za aktualną legalizację odpowiada, moim zdaniem, rozlewnia - mówił oskarżony. W piątek zeznania przed sądem składał też Maciej Trojanowicz, jeden z pracowników firmy jubilerskiej, który został poparzony w czasie w wybuchu, a w procesie występuje jako oskarżyciel posiłkowy. Jak powiedział dziennikarzom, po tym, jak sąd ustali winnych zaniedbań, które spowodowały eksplozję butli, będzie się on ubiegał od nich odszkodowania. Do wybuchu butli, dostarczonej 3 grudnia 2009 r. doszło dzień później - 4 grudnia, w jednej z gdańskich firm zajmujących się wytwarzaniem biżuterii. W wybuchu rannych zostało sześć osób. Trzy z nich zmarły na skutek doznanych poparzeń, trzy kolejne doznały obrażeń (dwie - ciężkich). Zdaniem śledczych Krzysztof K. dostarczył do firmy jubilerskiej butlę, która była przepełniona i pękła tuż przy zaworze: na skutek rozszczelnienia pojemnika i wycieku gazu, doszło do wybuchu. Śledczy ustalili, że butla nie miała aktualnej legalizacji. Ich zdaniem została ona też naładowana nielegalnie. Krzysztof K. został oskarżony o "sprowadzenie zdarzenia, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób". Mężczyźnie grozi do ośmiu lat więzienia.