Chwilami nawet w tych drugich polityczne kwestie mówione są silniejszym głosem. "Blaszany bębenek" prowokację ma wpisaną w tytuł. Autor "z przeszłością", erotyka i drażliwe stosunki polsko-niemieckie. Jasne było, że spektakl w reżyserii Adama Nalepy też wzbudzi sensację (dziennikarze zjechali tu z całego kraju, a nawet zza granicy). Wieści docierające do nas przed premierą tylko podgrzewały atmosferę: Grass przyjedzie do Gdańska, PiS bojkotuje spektakl, PO szykuje prezenty dla jubilata (premiera była częścią obchodów 80 urodzin pisarza). A sam spektakl? Zdecydowanie jest nie tylko prowokacją. Początek - świetny. Reżyser Adam Nalepa ma pomysł na przeniesienie powieści na scenę. Początek sztuki oparty jest na jednym z ostatnich rozdziałów "Bębenka" pt. "W piwnicy pod cebulą", opowiadającym o czasach, które pozbawiają ludzi emocji, kiedy trzeba sięgać po cebulę, by wylać parę łez. Później na scenie pojawia się Paweł Tomaszewski (młody aktor, po raz pierwszy goszczący w Gdańsku) i poznajemy Oskarka. Tomaszewski w tej roli wyjątkowo przekonujący. Mówi, porusza się, gestykuluje - jak dziecko. Krótkie spodenki na szelkach i podkolanówki to tylko dodatek przypominający, że mamy przed oczami kilkulatka. Podobnie, jak wdrapywanie się na ogromne krzesło, czy porównywanie swojego wzrostu do figurki małego Jezusa. Paweł Tomaszewski i bez tego jest małym chłopcem, który przywołuje w pamięci obrazy - zdjęcia z przeszłości i w charakterystyczny dla najmłodszych sposób opowiada o zapamiętanych szczegółach. Przedstawia nam w ten sposób przedwojenne życie rodziny, historię swojej choroby i fascynację bębenkami. Kiedy na scenie pojawia się flaga ze swastyką, na mównicy staje nazista, a w przemówieniu słychać doskonale nam znane hasła i programy wyborcze - na widowni słychać wybuchy śmiechu i głośne brawa. Jak dla mnie zbyt głośne. Pomyślałam sobie, że kiedyś wystarczyło przewrócić bohatera na skórce od banana, by widownia pękała ze śmiechu. Dziś taką skórką jest polityka. Parę politycznych cytatów i widz bawi się, jak na najlepszej komedii, a starannie budowane napięcie spektaklu, delikatnie mówiąc, schodzi na dalszy plan. Chociaż muszę przyznać, że są i inne zabawne sceny w "Blaszanym bebenku". Lepiej umiejscowione i wykorzystane, jak choćby strażacy tańczący w rytm "Płonie ognisko w lesie". Drugą część spektaklu - obronę Poczty Polskiej, czasy powojenne, dalsze życie Oskarka - oglądamy w uwspółcześnionej wersji, przy głośnych dźwiękach dyskotekowej muzyki. Jest dynamicznie, ale też chaotycznie i można się chwilami pogubić. Niektóre pomysły, jak na przykład podróże Oskara (zdjęcia Tomaszewskiego na tle Obozu Koncentracyjnego, czy stosu nagich martwych ciał)- ryzykowne. Dekoracje natomiast są wyjątkowo oszczędne, chwilami nawet umowne. Doskonale przemyślane. Miejscami ich rolę przejmują statyści: szczudlarze, roznosiciele gazet, czy grupa młodych skautów. Nastrój buduje kolor i światło (dużo czerwieni) - zwłaszcza w drugiej części. Niewątpliwie reżyser miał pomysł na adaptację i poradził sobie z przeniesieniem tekstu na scenę. "Blaszany bębenek" nie spodoba się każdemu. Ale może skłaniać do dyskusji, na całe szczęście nie tylko z powodów politycznych. Musical "Dyzma" w Teatrze Miejskim ma zupełnie inne zadanie do spełnienia - ma bawić i ściągać kolejnych widzów. Spektakl wyreżyserowany przez specjalistę od przebojów tej sceny ("Zorba", "Piaf") - Jana Szurmieja, nie dostanie pewnie nagród, ale będzie się po prostu podobał (zwłaszcza stałym bywalcom). Reżyser wybrał bezpieczną drogę. Pokazał Dyzmę jakiego znamy z serialu i nie silił się na oryginalność, nowatorstwo, czy szokowanie. Jest lekka fabuła i dowcipne piosenki (już od pierwszych słów poznaje się, że to Młynarski). Do tego solidne aktorstwo (w większości przypadków), ciekawe kostiumy i dekoracje. Sala bankietowa, w której karierowicz je słynną sałatkę - zapada w pamięć. Zwłaszcza żyrandol i filary z materiału. Pierwsza część spektaklu - trochę przydługawa, drugą ogląda się znacznie lepiej (z wyjątkiem wskazówek przedwyborczych, nie lubię moralizatorstwa). Jest tempo, zwroty akcji, żadnych dłużyzn. Szkoda, że ostre nożyce nie zainterweniowały w pierwszą część widowiska. Tu mniej znaczyłoby lepiej. W odniesieniu do polityki również. Autor: mc