Zaginięcie Iwony Wieczorek jest najbardziej medialną sprawą kryminalną w Polsce. Pomimo upływu 12 lat wciąż nie wiadomo, co stało się z nastolatką, która zaginęła w lipcu 2010 r. W połowie grudnia śledczy zatrzymali dwie osoby. Wiceminister sprawiedliwości mówił o przełomie, ale mężczyzna i kobieta szybko zostali wypuszczeni do domu. W rozmowie z Interią o kulisach sprawy opowiada Mikołaj Podolski, dziennikarz śledczy i autor książki "Łowca nastolatek. Prawdziwa historia Krystka i Zatoki Sztuki". Sprawą Iwony Wieczorek zajmuje się on od blisko ośmiu lat i jako jeden z nielicznych zapoznał się z częścią akt sprawy. W Interii prezentujemy dziś pierwszą część obszernej rozmowy. Dawid Serafin: Dlaczego historia zaginięcia Iwony Wieczorek budzi tak wiele emocji? Mikołaj Podolski: - Moim zdaniem głównym powodem jest to, że jest jedną wielką tajemnicą. Od zaginięcia nastolatki minęło 12 lat i dotąd nie wiemy, co się stało. Trudno wskazać jeden wątek, który jest najbardziej prawdopodobny. A reszta to otoczka, jak z filmowej scenerii: ładna dziewczyna, lato, morze, bogaty Sopot, ekskluzywna dyskoteka. W tej historii jest też mnóstwo małych sekretów. Wszyscy mężczyźni, którzy mogli żywić do Iwony jakieś uczucia i emocje, mają na sumieniu swoje grzeszki lub na jakimś etapie zachowali się nietypowo. Po latach milczenia postanowił mówić Czy ten największy grzech ma Paweł? W połowie grudnia ubiegłego roku został zatrzymany przez śledczych. Kilka dni przed tym zdarzeniem miałeś okazję z nim porozmawiać. - W październiku poinformował mnie, że chce przerwać medialną ciszę, która trwała 12 lat. Wybrał mnie, bo lata temu chciałem wyjaśnić do końca jego wątek. Jedna z gazet przez dłuższy czas swoimi publikacjami kierowała podejrzenia właśnie na niego, przez kilka pierwszych lat po zaginięciu był medialnie kreowany na podejrzanego numer jeden. Potem przestał nim być i mniej więcej od 2018 r. nie miał już nawet przesłuchań. Myślał, że ma wreszcie spokój. - Wcześniej jednak został bardzo dokładnie sprawdzony przez śledczych. Zdecydowanie najlepiej ze wszystkich osób, które pojawiły się przy sprawie. We wrześniu 2022 r. jego dom został kolejny raz przeszukany, podobnie jak mieszkanie jego dziadków i dom rodziców. - On był przekonany, że po 12 latach znów stał się głównym podejrzanym. Myślę, że dlatego do mnie zadzwonił. Spotkaliśmy się trzy albo cztery razy. Zgodził się odpowiedzieć na moje trudne pytania, nie chodziło o napisaniu mu laurki, tylko wyjaśnienie wielu wątpliwości. Przeczytaj także: Trzy zbrodnie i tajemniczy list. Pęka bieszczadzka zmowa milczenia Odpowiedział na każde? - Nie odpowiedział tylko na jedno, ale wyjaśnił dlaczego. Chodzi o pewnych ludzi, którym - jak powiedział - nie chciał robić problemów, żeby nie zostali w to wmieszani. Nikt tak bardzo jak on nie wie, co oznacza pojawienie się swojego nazwiska w tej sprawie. Ale od siebie dodam, że to nie są mili, sympatyczni panowie, miałby pełne prawo obawiać się ich reakcji, gdyby dowiedzieli się, że o nich mówił prasie, więc to nie musi nic znaczyć. Przed zaginięciem, do którego doszło w nocy z 16 na 17 lipca 2010 r., Paweł bawił się wtedy z Iwoną, jej przyjaciółką Adrią i trójką znajomych w Dream Clubie w Sopocie. - Oficjalna wersja jest taka, że Iwona posprzeczała się ze znajomymi w klubie i postanowiła wrócić pieszo do domu w Gdańsku. Adria pojechała do siebie taksówką, a Paweł wraz z dwoma kolegami wsiedli do auta znajomego i zostali przez niego zawiezieni do mieszkań znajdujących się na terenie Trójmiasta. - Paweł spał w Sopocie u dziadków, którzy dali mu alibi. Przekonywał mnie, że został także nagrany przez kamery monitoringu, jak wchodzi na klatkę schodową. Jego wersję potwierdzają też BTS-y, czyli logowania komórek i wzmacniają ją zeznania jego kolegów i logowania ich telefonów. Śledczy organizowali też liczne przeszukania nieruchomości i samochodów związanych z nim i jego rodziną. Jednak tuż po przebudzeniu Paweł rozpoczął poszukiwania Iwony. - Wydaje mi się, że nigdy w żadnym medium nie zostało to wyjaśnione. Opowiem to tak, jak przedstawił mi to Paweł podczas ostatniej rozmowy. Twierdzi, że próbował skontaktować się z Iwoną, a kiedy to się nie udało, pomyślał, że spróbuje jej poszukać. Niepokoiło go to, że jej telefon był cały czas wyłączony, bo rozładował się, kiedy wracała do domu. Mówił, że przyjął, że każdy by go najpierw podłączył do ładowania i dał znać, że wrócił. Przeczytaj także: Ania wyszła ze szkoły i zaginęła. Jaką tajemnicę kryje mała wioska - Około 9 rano wsiadł do samochodu i pojechał do Kasi i Adrii, bliskich koleżanek Iwony. Założyli oni, że nastolatka mogła nocować u znajomych. Kiedy sprawdzili wszystkich i nikt nie wiedział, co się stało z Iwoną, postanowili powiadomić o tym jej mamę. "Zobaczysz, że będę drugim Komendą" Paweł po zaginięciu dzwonił też kilka razy do szefa selekcji w Dream Clubie. Dlaczego? - Wyjaśnił mi, że chciał zdobyć nagrania z monitoringu, aby przekazać je policji i detektywowi Rutkowskiemu. Wersja szefa selekcji nie była jednak pod tym względem do końca zbieżna z wersją Pawła, ale załóżmy, że po długim czasie nie musiał pamiętać tego wszystkiego dokładnie. Paweł dostał wtedy te nagrania, one trafiły do policjantów. A to, że mało było na nich widać z powodu jakości, to już zupełnie inna sprawa. - Kiedy chciałem się umówić z Pawłem na kolejne spotkanie, nie mogłem się do niego dodzwonić. Okazało się, że został zatrzymany i był już transportowany przez całą Polskę do prokuratury w Krakowie. Byłeś zaskoczony? - Byłem. Do tamtego dnia myślałem, że przesadza, mówiąc mi: "Zobaczysz, że będę drugim Komendą". A jeszcze bardziej tym, że sporo mediów donosiło, że jego zatrzymanie to przełom w sprawie. Do dziś nie wiem, czemu tak podawano. Zwracam też uwagę, że prokuratura nie podała żadnych konkretów z zarzutami, jakie usłyszał Paweł, poszły medialną wrzutką same ogólniki. Ustaliłem więcej szczegółów, ale na razie nie będę o tym publicznie mówić. Uda mi się namówić na zdradzenie małego szczegółu? - Jako prawnik z wykształcenia powiem dyplomatycznie, że jestem zaskoczony, że takie zarzuty zostały w ogóle postawione. Oczywiście mogę się pewnych rzeczy domyślać, ale czas przecież da odpowiedź na wszystko. Żaden nie jest bezpośrednio związany z zaginięciem Iwony Wieczorek. Żaden? - Żaden. Z komunikatu Prokuratury Krajowej wiemy, że przedstawiła ona Pawłowi zarzut usuwania dowodów, zacierania śladów przestępstwa, a także podawania nieprawdziwych informacji. - Zauważ, że w tych informacjach dla mediów nie ma na ten temat żadnych konkretów, a tu jest pies pogrzebany. Za to ludzie, którzy nie znali szczegółów tej sprawy, mogli odebrać te informacje w ten sposób, że Paweł włamał się do matki Iwony i pousuwał z jej komputera kluczowe informacje. Nigdzie nie ma za to informacji, że Paweł wielokrotnie bywał po zaginięciu w domu Iwony, bo tam była baza poszukiwawcza, narady i planowanie kolportażu ulotek. - Podczas jednego z takich zebrań omawiano możliwość wynajęcia detektywa, a Paweł sam zaproponował wynajęcie Krzysztofa Rutkowskiego, sam go ściągnął i sam wprowadzał w tajniki tej sprawy. Dyski Iwony trafiły do Rutkowskiego, a ten oddał je specjalistycznej firmie do sprawdzenia. Na przesłuchaniu śledczy prosili go, żeby im je dał i rzeczywiście dał. Widziałem protokół z tego przesłuchania. Przeczytaj także: Polak szefem wydziału zabójstw na Alasce. Jego życie to filmowy scenariusz - Pomagałem trochę policjantom z Gdańska i wiem, że informatyków mają świetnych; z paru zdezelowanych komórek gwałciciela "Krystka" powyciągali rzeczy, które on pousuwał, poprzenosił i potem jeszcze umieli wszystko tak dopasować, żeby nie było wątpliwości co do dat plików. No ale nie przesądzam, wszak każdy popełnia czasem jakieś błędy, może coś przeoczyli, teraz krakowskie Archiwum X to wyłapało. A może to wszystko jest robione z zupełnie innych względów. Wiceminister sprawiedliwości Michał Woś po zatrzymaniu mówił o przełomie w sprawie? - Nie jestem pewien, czy wiceminister został o wszystkim poinformowany. Paweł został dość szybko wypuszczony, a o żadnym przełomie nie może być mowy. "Podejrzenia rzucane w tej sprawie demolowały życie ludziom" Prócz Pawła zatrzymana została Joanna. Policjanci aresztowali ją w środku dnia, w galerii handlowej, przewieźli radiowozem przez całą Polskę do prokuratury w Krakowie, gdzie usłyszała zarzut posiadania narkotyków. - Uważam, że w jej wątku same zarzuty odgrywają najmniejszą rolę. Niepokoi mnie jedno. Jeżeli się okaże, że Paweł i Joanna nie mają nic wspólnego z zaginięciem Iwony, to im przez takie działania śledczych właśnie przypięto łatkę morderców. Jeżeli sprawa szybko się nie wyjaśni, to ciężko będzie im ją od siebie odkleić. Zobaczymy, do czego to doprowadzi. Szczerze trzymam kciuki za Archiwum X, dlatego rozmawiając z tobą czasem gryzę się w język, nie chcę im niczego utrudniać, ale muszę też jako dziennikarz patrzeć na drugą stronę. - Mieszkałem w Trójmieście sporo lat, parę rzekomych "przełomów" w sprawie Iwony przeżyłem i widziałem, jak różne rzucane podejrzenia demolowały życie ludziom, bo o tej sprawie wciąż mówi tam prawie każdy. A na nikogo nie zrzucono tam jeszcze takiej "bomby", jak na Pawła poprzez te zarzuty. Przez kolejną dekadę życie jego i jego najbliższych może być znów śledzone przez tysiące internautów, mimo że od lat ukrywa swój wizerunek, nie może teraz spokojnie iść na zakupy czy do restauracji bez ryzyka, że będzie wytykany palcami. Sporo internautów go nie lubi, bo zachował się parę razy inaczej niż reszta, np. kiedy odmówił badania wariografem. Ale my tu mówimy o podejrzeniach o morderstwo w najgłośniejszej sprawie kryminalnej w Polsce. Uważasz, że wersja, którą przedstawił Paweł, brzmi wiarygodnie? - Jest mocna, trudna do podważenia, ma ręce i nogi. Z moich ustaleń i rozmów z informatorami wynika, że do tej pory śledczy nie mieli żadnych dowodów, które by obciążały Pawła w związku z zaginięciem Iwony Wieczorek. Mój były szef Janusz Szostak, który również prowadził swoje własne śledztwo i napisał dwie książki o tej sprawie, bronił Pawła. Również Marek Siwiert, policyjny analityk, znający kulisy, uważał, że chłopak jest niewinny. - Nie wiem, czy śledczy odkryli teraz coś nowego. Docierają do mnie różne sygnały i jeden mnie niepokoi, chodzi o wiarygodność pewnej osoby, którą media ostatnio wymieniają jako pojawiającą się przy sprawie, ale dajmy śledczym pracować w spokoju. Wiadomo, że prokurator Krupiński czasem sięga po niekonwencjonalne metody i jeśli rozwiąże tę sprawę, to na Pomorzu zostanie legendą, życzę mu tego, a o metodach mało kto będzie pamiętał. Bierzmy też jednak pod uwagę, że Trójmiasto to umoczona w różne układy "mała Sycylia" i jeśli nie będzie konkretnych dowodów, to wielu mieszkańców po prostu nie uwierzy nawet w wyroki sądu, tak jak niektórzy do dziś nie wierzą, że w więzieniu siedzi prawdziwy zabójca Zachara, który był szefem trójmiejskiego "Klubu Płatnych Zabójców". Bezsprzecznym dowodem byłoby tu np. ciało Iwony, jakieś jej rzeczy ze śladami DNA sprawcy czy przyznanie się do winy. To jest naprawdę bardzo, bardzo trudna sprawa do rozwiązania. - Moim zdaniem nadal kilka innych wątków wymaga zbadania. Żałuję, że nie udało mi się dokończyć rozmowy z Pawłem, bo miałem jeszcze kilka ważnych pytań, także o innych ludzi. On teraz obawia się spotkań z dziennikarzami. Odnoszę wrażenie, że po części odbiera postawione zarzuty jako karę za to, że udzielił mi wywiadu. Zresztą jeden zarzut dotyczy wprost tego, co powiedział mi w tym wywiadzie. Zbieżność jest ciekawa. Z początkiem grudnia opublikowałeś w Onecie wywiad z Pawłem, a kilka dni później mężczyzna został on zatrzymany. - Znów ugryzę się w język. Powiem tylko tyle, że jestem za tym, aby dziennikarze mogli spokojnie informować o przebiegu tej sprawy i nikt im tego nie utrudniał, to nie Białoruś. Sprawa bez mediów w ogóle by nie istniała, a później nigdy nie trafiła do Archiwum X, gdyby nie upór Janusza Szostaka. Osiem lat temu Janusz razem z Martą Bilską dostali dostęp do akt, sam im pomagałem go załatwić, widziałem część z tych akt. Dostaliśmy go, bo sprawa była już martwa. Janusz uparł się najbardziej i tak mocno naciskał na różne instytucje, że trafiła do krajówki w Krakowie. - Ja sam pomogłem śledczym do niej zdobyć wiele informacji kilka lat temu, z których oni teraz korzystają w wątkach dotyczących Zatoki Sztuki i Dream Clubu. Sami mnie o to wtedy prosili. Na razie nie chcę nikogo krytykować, ale mam nadzieję, że nikt się tu nie zagalopuje. Wszyscy mamy jeden cel: rozwiązanie tej sprawy. Tak zresztą postępowaliśmy zawsze z Martą i Januszem - jeśli znajdowaliśmy coś, co mogło być naszym ważne, to najpierw zgłaszaliśmy to śledczym, a dopiero potem to opisywaliśmy. Takie mieliśmy wtedy zasady w miesięczniku "Reporter". "To jedna z najbardziej tajemniczych postaci w tej sprawie" Tuż po zaginięciu Iwony policja nie była zainteresowana jej sprawą. - Mama Iwony, kiedy przyszła zgłosić zaginięcie, nie została dobrze potraktowana przez policjantów. Z tego powodu Paweł poszedł do lokalnej telewizji z prośbą o pomoc i opublikowanie wizerunku dziewczyny. Zdjęcie Iwony bardzo szybko trafiło do mediów, ale policja dalej niewiele robiła. Paweł z kolegami jeździł więc po mieście i załatwiał nagrania z kamer, a Rutkowski nagłaśniał sprawę medialnie. Po kilku latach powstał raport Najwyższej Izby Kontroli, który wytknął wiele błędów śledczych: nie zabezpieczono natychmiast monitoringu, nie rozpowszechniono wizerunku Iwony. - Tutaj można mieć pretensje do policji. Mogło być tak, że mieli wiele innych spraw i myśleli, że Iwona odsypia imprezę u znajomych i niebawem pojawi się w domu. Wróćmy do tej tragicznej nocy. Iwona z Pawłem, Adrią, Markiem i Adrianem udali się najpierw na działkę, a później do sopockiego klubu Dream Club. Tam między dziewczyną a jej znajomymi doszło do kłótni. Wiemy, o co się posprzeczali? - Kulisy kłótni są niejasne. Paweł twierdzi, że nagle dziewczyna zrobiła się niesympatyczna. Śledczy na pewnym etapie ułożyli taką wersję: Iwona dostała SMS-em informację od koleżanki, że na innej dyskotece zjawił się Patryk, jej były chłopak w towarzystwie dwóch innych dziewcząt i to miało zdenerwować Iwonę. Nie mamy jednak pewności, że tak było. Przed laty wątek ten nie został dokładnie sprawdzony. A kto wie - może jest kluczowy dla rozwiązania sprawy. Przy osobie Patryka też pojawiło się wiele znaków zapytania. - To jedna z najbardziej tajemniczych postaci w tej sprawie. Nigdy nie rozmawiał z mediami, w pierwszych dniach po zaginięciu nie pomagał w poszukiwaniach, a śledczym podał kilka różnych wersji, tak samo, jak jego koledzy, z którymi przebywał. Udało się jednak ustalić, że w wieczór zaginięcia przebywał w parku Reagana. A więc w miejscu, gdzie Iwona była widziana po raz ostatni. - Na korzyść Pawła przemawiają logowania telefonu. Wynika z nich, że szybko opuścił park i udał się do domu. Natomiast zachowanie Patryka na pewno było nietypowe. Kiedyś siostra Iwony miała mnie z nim skontaktować, ale nie wyszło. Janusz Szostak w ostatnich latach przed śmiercią najmocniej koncentrował się na wątku Patryka. Ale powtórzę to, co przy Pawle: nie ma dowodów na niego, więc nie ferujmy wyroków. Niech śledczy robią swoje. Co wiemy o Patryku? - Był dalszym kuzynem Iwony i na początku, jak zaczęli się spotykać, rodzina protestowała. Potem zaakceptowała ten związek. Patryk był wielką miłością Iwony. Natomiast na skutek nieporozumień, krótko przed zaginięciem rozstali się ze sobą. Mimo tego wydaje się, że młodzi nadal żywili do siebie uczucie. Tydzień przed zaginięcie doszło też do sytuacji, w której Iwona miała zostać poturbowana przez kolegów Patryka. - To było po imprezie. Iwona była po paru drinkach. Miała próbować rozdzielić sprzeczających się ze sobą mężczyzn i sama ucierpiała. To była jednak dziewczyna o mocnym charakterze, prawie nikomu o tym nie powiedziała. Możemy wykluczyć tylko jeden wątek Mówisz o mocnym charakterze, wcześniej rozmawialiśmy o jej wybuchu agresji w noc zaginięcia. Tymczasem z medialnych przekazów powtarzanych przez lata wyłania się obraz miłej, spokojnej dziewczyny, trochę typ mola książkowego. Kim była Iwona? - Była typową nastolatką. Na pewno nie stroniła od imprez, papierosów i zdarzało się jej imprezować do rana. To oczywiście nie oznacza nic złego. Jednak w tym przekazie medialnym została dość mocno wybielona. Była przedstawiana jak bardzo grzeczna nastolatka. Tymczasem razem z Martą Bilską udało nam się dotrzeć do informacji o tym, że przed jednym z klubów w Gdańsku Głównym pobiła się z inną dziewczyną. - Natomiast część osób posądzało ją o podwójne życie i bycie dziewczyną do towarzystwa. Śledczy nie znaleźli żadnego dowodu, który to potwierdza. Co w tej sprawie wiemy na pewno? - Wiemy, że Iwona zaginęła. Jednym wątkiem, który możemy wykluczyć, jest to, że dotarła do swojego mieszkania. Nic na to nie wskazuje. A poza tym każdy scenariusz wciąż pozostaje możliwy. Nie wiadomo nawet na sto procent, że nie żyje. Iwona Wieczorek dotarła do wejścia na plażę numer 63. Wiemy to dzięki nagraniom z monitoringu. Potem ślad po dziewczynie się urywa, nie ma nawet gwarancji, że weszła do Parku Reagana. - Przypomnę jednak, że już kilka lat temu zwracałem uwagę w swoich publikacjach, że ojczym Iwony mógł słyszeć coś ważnego pod blokiem, ale wyrwany ze snu mógł mylnie uznać, że słyszał tylko rozmowę telefoniczną, co przyjęto za pewnik w śledztwie i schowano do szuflady. Rozmawiałem z nim o tym i przyznał w końcu, że nie może mieć na sto procent pewności, że słyszał tylko rozmowę telefoniczną. W parku Reagana był zakaz poruszania się pojazdów, poza kilkoma wyjątkami, ale gdyby uznać, że jednak wyszła z parku i weszła w głąb osiedla, to otworzyłoby nam sporo nowych możliwości do rozwiązania sprawy. Ale to tylko jedna z moich tez. Jak wyglądał park Reagana w 2010 r.? - Przede wszystkim park Reagana to olbrzymi teren rekreacyjny, który oddziela największe gdańskie blokowiska od morza. To bardzo duży teren, który w 2010 r. nie był tak zadbany, jak obecnie. Nie było to wymarzone miejsce, jeśli chodzi o powrót samotnej kobiety. Trzeba dodać jednak, że było już jasno i sporo osób znajdowało się w pobliżu, niektórzy wracali z imprez w nadmorskich knajpach, a inni zaczynali już dzień. Są małe szanse, aby ktoś zrobił tam Iwonie krzywdę i nie został zauważony. Tyle że mówiąc "małe", nie mam na myśli, że są zerowe. To kolejne utrudnienie tej sprawy. Teren parku jakiś czas po zaginięciu był przeszukiwany. - Został przeszukany kilkukrotnie, ale nie znaleziono ciała, jej butów ani komórki. Co ciekawe, wtedy koło wyjścia 63 budowano ekskluzywne osiedle. Dlatego pojawiły się podejrzenia, że Iwona mogła zostać tam zabetonowana. Przez 12 lat tajemnicza była także postać tzw. Pana Ręcznika. Na nagraniu monitoringu został on uwieczniony, że idzie za Iwoną. Śledczym w końcu udało się ustalić, kim on był. - Jakieś pół roku temu miałem sygnały, że są naciski na śledczych w tej sprawie. Nie mam wątpliwości, że publikując nowe zdjęcie, na którym widać twarz mężczyzny, mocno zaryzykowali. Nie mogli mieć pewności, że to on. Postać tego pana na fotografii jest zupełnie inna niż ta opublikowana na portrecie pamięciowym przed laty. Ma inny nos, podbródek. To jednak normalne, że takie portrety mogą się różnić od rzeczywistego wyglądu. - Efekt jest taki, że mieszkaniec Chorzowa rozpoznał się na tej fotografii i zgłosił na policję. Komendę opuścił bez zarzutów. Wierzę, że śledczy weryfikują teraz jego wersję. Rozmawiałem kiedyś o nim nieoficjalnie ze śledczymi z Gdańska i mówili mi, że mają pewne podejrzenia wobec niego, ale nie mieli pomysłu, jak go znaleźć. Dopiero potem dowiedziałem się, że on sobie urządził tamtej nocy pieszy rajd przy plaży, który trwał co najmniej dwie godziny i nie było pewności, po co tak się szwendał. Był m.in. w pobliskiej dyskotece, w której miał bawić się Patryk. Zatem nawet jego znalezienie i zeznania tak naprawdę nie uwalniają go do końca od sprawy. Mógł też coś widzieć i już tego nie pamiętać. Podkreślmy jednak jedno: jeśli okaże się, że ten mężczyzna to rzeczywiście Pan Ręcznik, to wielki plus dla Archiwum X. Kompletnie nikt nie potrafił go wcześniej znaleźć, nawet słynni "łowcy cieni" z Poznania. O przeszukaniach budynku Zatoki Sztuki, zaskakującej aktywności w sieci Marcina T., o Krystianie W. pseud. Krystek, którego z Iwoną łączył policjant, o Patryku Kalskim, który przyszedł do jednej z redakcji z pistoletem, o ludziach z otoczenia Dream Clubu, w którym w noc zniknięcia bawiła się dziewczyna, gangsterach, którzy próbowali sprawę zaginięcia nastolatki wykorzystać w walce z konkurencyjną grupą oraz o śmierci osób, które mogły mieć dużą wiedzę przeczytacie w drugiej części wywiadu z Mikołajem Podolskim, który ukaże się w Interii w środę. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl