Podróżnik z Trójmiasta Romuald Koperski i jego dwóch towarzyszy przejechali Europę i Azję z zachodu na wschód. Na mecie podróży - w miejscu, w którym stykają się Ocean Spokojny i Lodowy - śmiałkowie stanęli kilka dni temu. Wcześniej przez ponad tydzień walczyli z aurą i dzikimi terenami podczas ostatniego, najtrudniejszego etapu, prowadzącego z osady Egvekinot. - Samą Czukotkę przejechaliśmy wzdłuż i wszerz, staliśmy kołami na lodzie Oceanu Lodowatego, a także Oceanu Spokojnego! Przedarliśmy się do miejsca, gdzie dotychczas nie dojechał żaden pojazd kołowy. Swym przejazdem z przylądka Roca w Portugalii, spięliśmy zachodnie krańce Eurazji ze wschodnimi - pisze w dzienniku podróży Romuald Koperski. On, a także Marian Pilorz i Victor Makarovskiy wyruszyli w drogę 12 stycznia z Paryża. Ich trasa nie była przypadkowa. Sto lat temu tym samym szlakiem ze stolicy Francji do Nowego Jorku wyruszył Wielki Wyścig Samochodowy. Nikt wówczas nie dotarł nawet do krańców Azji. Na podróż do Ameryki polsko-rosyjskiej ekspedycji funduszy już nie starczyło, więc Koperski i towarzysze postanowili przejechać "tylko" kontynent euroazjatycki, z najdalej wysuniętego na zachód przylądka Roca w Portugalii, do najdalej wysuniętego na wschód przylądka Dieżniewa, leżącego nad Cieśniną Beringa - naturalną 80-kilometrową granicę dzielącą Rosję i Stany Zjednoczone. Największe problemy śmiałkowie mieli, gdy wjechali na nieprzewidywalne i niebezpieczne bezdroża Syberii. Prawie trzydziestoletni MAN, kupiony od niemieckiej armii, nie raz odmawiał posłuszeństwa - zamarzały przewody, sprzęgło, paliwo, a nawet koncentrat, który ma zapobiegać... zamarzaniu paliwa. Nic w tym jednak dziwnego, skoro globtrotterom towarzyszyła zima stulecia, w obawie przed którą nosa z domów nie wychylali nawet najbardziej zaprawieni w bojach Rosjanie. Huragany i nawałnice śnieżne, które skutecznie zasypywały ostatnie dostępne drogi, 60-cio stopniowy mróz, przy którym pękały termometry skutecznie odstraszały z jakiegokolwiek wojażowania innych kierowców. Do tego wszechogarniająca cisza i pustka, przerywana co jakiś czas wizytami w ostatnich na tym terenie bastionach cywilizacji. - Celowo wybraliśmy ten termin, aby w jak najbardziej ekstremalnych warunkach walczyć o pierwszeństwo. Aby wejście "na szczyt" odbyło się najtrudniejszą, tzw. "północną drogą" - relacjonuje podróżnik. Teraz przed trójką odważnych wcale nie łatwiejsza droga powrotna. - Tylko o tyle lepsza, że do domu - pisze z nadzieją Koperski. Tego, kiedy podróżnicy dotrą do Polski nie wiedzą nawet oni sami. Autor: Jacek Stańczyk