Związkowcy domagają się dyskusji z szefem rządu m.in. na temat przyszłości zakładu. Premiera i jego rodziny z powodu chrzcin wnuka przez weekend nie będzie jednak w domu. Stoczniowcy, wśród których jest też delegacja Solidarności Zakładów Cegielskiego w Poznaniu, rozstawili w piątek po południu 10 namiotów. Zajęli teren między drzewami w pobliżu trawnika i placu zabaw, a także przy ogrodzeniu jednej z kamienic. Manifestacja, która ma trwać do godz. 19 w niedzielę jest legalna, sopocki magistrat wydał na nią zgodę. Wejścia do kamienicy, w której znajduje się mieszkanie premiera, oddalonej od miejsca rozbicia namiotów o około 200 metrów, strzeże kilku policjantów. - Pierwsza noc minęła spokojnie. Chrzciny wnuka to dla premiera tylko wymówka. Jeśli nie może się spotkać, to czekamy na jego telefon. Nam nie chodzi tylko o sytuację w naszej stoczni, ale także całym przemyśle okrętowym i firmach kooperujących ze stoczniami, czyli łącznie dotyczy to 60 tys. ludzi, którzy mogą stracić pracę - powiedział wiceprzewodniczący komisji zakładowej Solidarności w Stoczni Gdańsk Karol Guzikiewicz. Działacz "S" dodał, że wieczorem skargi okolicznych mieszkańców dotyczyły tylko głośnej pracy agregatów prądotwórczych, których używały wozy transmisyjne stacji telewizyjnych. Na obozowisko dojechała rano przenośna toaleta, której nie było podczas rozpoczęcia pikiety. Wcześniej stoczniowcy załatwiali potrzeby fizjologiczne w toalecie pobliskiego lokalu gastronomicznego. Na kolację protestujący zamówili z pobliskiej pizzerii 60 sztuk pizzy. Jeden ze stoczniowców umilał kolegom czas śpiewem i grą na gitarze. Demonstrujący stoczniowcy zastępują się co 12 godzin. W niedzielę do protestu mają dołączyć przedstawiciele Solidarności z portu w Gdyni. Manifestacja Solidarności ma związek z planowanymi zwolnieniami w Stoczni Gdańsk. Z zakładu, który od stycznia 2008 r. jest własnością ukraińskiej spółka ISD Polska, w ramach restrukturyzacji ma odejść ok. 300 osób. Ludzie ci mają otrzymać - zgodnie z ustawą o zwolnieniach grupowych - odprawy w wysokości trzech, dwóch lub jednej pensji (w zależności od stażu pracy). Związek chce, by pracownicy dostali taką samą pomoc jak stoczniowcy w Gdyni i w Szczecinie w ramach specustawy stoczniowej: odszkodowania od 20 do 60 tys. zł, ofertę szkoleń zawodowych oraz zasiłek na czas przekwalifikowania się i poszukiwania pracy. Protestujący chcą też rozmawiać z premierem na temat raportu NIK z kontroli restrukturyzacji i prywatyzacji sektora przemysłu stoczniowego w latach 2005-2007. Zdaniem stoczniowców, z raportu wynika, że Komisja Europejska otrzymała z Polski zawyżone dane dotyczące pomocy publicznej udzielonej gdańskiej stoczni.