Śledztwo związane z działalnością Z. prowadziła Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku. Jak poinformował w poniedziałek jej rzecznik prasowy Mariusz Marciniak, śledczy przystali na wniosek Jana Z. dotyczący dobrowolnego poddania się karze. Rzecznik wyjaśnił, że śledczy uznali, iż proponowana kara jest "współmierna do stopnia zawinienia". Marciniak dodał, że prokuratorzy uwzględnili też fakt, iż Jan Z. przeprosił Tadeusza S. - biznesmena, którego porwaniem kierował, a ten przeprosiny przyjął. Z. wypłacił też biznesmenowi 15 tys. zł, czyli część pieniędzy, które otrzymał w ramach okupu, a które zobowiązał się zwrócić (w sumie ma oddać S. prawie 34 tys. zł, czyli jedną ósmą okupu, który został podzielony pomiędzy ośmiu porywaczy). Z. ma także zwrócić pieniądze, które przypadły mu w udziale po okradzeniu jubilera i zapłacić 12,5 tys. zł grzywny. Wniosek Jana Z. o dobrowolne poddanie się karze, wraz z aktem oskarżenia, trafił do Sądu Okręgowego w Gdańsku, który ostatecznie rozstrzygnie, czy na niego przystać. Jeśli sąd to zrobi, to nie będzie konieczne przeprowadzenie procesu: sprawa mogłaby zostać zamknięta nawet na jednym posiedzeniu. Jak poinformował Marciniak, właśnie możliwość szybkiego zakończenia procesu karnego była kolejnym powodem, dla którego śledczy przystali na wniosek Z. Zdaniem prokuratury 32-letni Jan Z. kierował grupą, która we wrześniu 2009 r. porwała gdańskiego przedsiębiorcę Tadeusza S. Biznesmena uprowadziło spod jego domu czterech mężczyzn przebranych za policjantów. Grozili przedsiębiorcy pistoletem. Tuż po porwaniu zażądali od jego rodziny okupu w wysokości 600 tys. złotych. 2 października 2009 r. rodzina przekazała 270 tys. zł jako część okupu. Przedsiębiorca był nadal przetrzymywany w oczekiwaniu na resztę pieniędzy. S. był bity i maltretowany, złamano mu m.in. rękę. Przetrzymywano go w kajdankach i kasku motocyklowym na głowie. Organom ścigania udało się ustalić miejsce, gdzie przestępy trzymali uprowadzonego i 5 października został on uwolniony przez policję. Zatrzymano wtedy część ośmioosobowej grupy porywaczy, a kolejnych ujęto później: ich sprawy (w sumie siedmiu osób) zakończyły się już prawomocnymi wyrokami. Na wolności pozostawał tylko szef grupy - Jan Z. Mężczyzna ukrywał się przez cztery lata, ujęto go w Gdańsku we wrześniu b.r. Znaleziono wówczas przy nim m.in. sfałszowane dokumenty oraz kilkanaście telefonów komórkowych. Oprócz kierowania porwaniem prokuratura oskarżyła też Z. o to, że w drugiej połowie sierpnia 2009 r. wraz z trójką wspólników, z których część pomagała też w uprowadzeniu Tadeusza S., obrabował sklep jubilerski na terenie Węgier. Przestępcy dostali się do sklepu wycinając otwór w dachu i ukradli ponad cztery kilogramy wyrobów ze złota i srebra wartych w sumie ponad 400 tys. zł. Pieniądze z tej kradzieży posłużyły m.in. przygotowaniu porwania. Z. oskarżono także, podobnie, jak jego wspólników, o nielegalne posiadanie broni i amunicji. Zdaniem prokuratury Z. planował wraz ze swoją grupą kilka kolejnych porwań dla okupu: ich celem miały być osoby ze środowiska biznesu i adwokatury oraz ludzie zajmujący się zorganizowaną przestępczością narkotykową. Przestępstwa, o które oskarżono Z., zagrożone są maksymalną karą do 15 lat więzienia, grzywną oraz przepadkiem korzyści majątkowych uzyskanych w efekcie popełnienia przestępstw.