"Makbet" jest uniwersalną rozprawą na temat żądzy władzy i jej zgubnych skutków. Zmieniają się jedynie sposoby likwidacji politycznych przeciwników. Motyw jest jeden: pozyskać w łatwy sposób przywileje a nie obowiązki. Bohaterowie w pogoni za tym złudnym szczęściem targani strachem i wyrzutami sumienia coraz bardziej wciągani są w spiralę postępującego obłędu. Inscenizacja zamykała Solidarity of Arts, dlatego w swej interpretacji Marek Weiss odniósł się do 30. rocznicy Sierpnia'80. Stąd w finale pojawia się brama, która wraz z tłumem robotników przesuwa się w kierunku znienawidzonego Makbeta. A Las Birnamski zastąpiły wiązanki kwiatów, które - jak trzydzieści lat temu - spoczęły na metalowych prętach w geście społecznej solidarności. Reżyser, co czynił niejednokrotnie, nie unika mocnych akcentów. Już na początku opery kobiety - wiedźmy bezceremonialnie, bezdusznie uprzątają trupy. Obmywają nieboszczyka w wannie, która jest niczym innym jak przemysłowym kontenerem na śmieci. Do końca spektaklu ten rekwizyt służy raz za stół, łoże, innym razem za wielką umywalkę czy śmietnik historii ze zgładzonymi postaciami. Ale też obok obrazoburczych scen pojawiają się refleksyjne i wzruszające. Do nich należy śpiew chóru pod trzema krzyżami o udręczonej ojczyźnie - która bardziej niż matką, jest grobem dla swych dzieci. Pozbawiony zbędnego patosu, brzmi jak wyszeptana modlitwa ciężko doświadczonego ludu. "Makbet" to długie, trudne partie solowe. Ale nawet ze znakomitymi solistami nie da się zrobić dobrego przedstawienia, bez doskonale przygotowanego chóru. A dzięki Dariuszowi Tabisz z każdą premierą Chór Opery Bałtyckiej prezentuje się coraz lepiej. Katarzyna Hołysz (Lady Makbet) w pierwszej części operuje zbyt przerysowanymi gestami, ale jej śpiew nie budzi żadnych zastrzeżeń. W drugiej artystka jest wyraźnie skupiona na muzyce a odgrywanie postaci przychodzi jej bardzo naturalnie, prawie bezwiednie. To niewątpliwie skarb dla gdańskiej opery, choć ciągle to nieoszlifowany diament. Vittorio Vitelli (Makbet) sprostał przedpremierowym oczekiwaniom. Ceniony za verdiowskie kreacje a szczególnie właśnie za Makbeta czuł się na gdańskiej scenie bardzo swobodnie. Razem z Katarzyną Hołysz dostarczyli melomanom muzyczną ucztę. O filharmonikach opery, którzy już dawno wyszli z cienia, można powiedzieć krótko: pod batutą Jose Maria Florencio grają coraz lepiej. Dyrygent umiejętnie wykorzystuje każdą możliwość zaprezentowania piękna brzmienia poszczególnych instrumentów i dopieszczonych fraz muzycznych. BB