Same liczby dają wyobrażenie o skali zniszczeń. Widoku połamanych i powyrywanych z korzeniami drzew leśnicy nie są w stanie nawet opisać. - Przeraża mnie to. Przecież tu jest siedlisko życia ptaków, owady. Szkody są naprawdę duże. Tego nawet nie da się przeliczyć - mówi Mariusz Krysiak, nadleśniczy z Lubichowa. Straty, które da się oszacować, sięgają niemal 2 mln złotych. Milion to strata tylko na wartości drewna. To z rejonu, gdzie szalała trąba powietrzna, w 90 proc. nadaje się już tylko do produkcji papieru lub na cele opałowe. A w dużym procencie były to tak zwane drzewa w wieku rębnym - nadające się do produkcji desek, mebli czy więźb dachowych. Co ciekawe, nie ma sygnałów, aby w trakcie trąb ucierpiała zwierzyna. Do tej pory leśnicy z Lubichowa nie natrafili na żadne martwe zwierzęta. - Zwierzęta jakimś swoim instynktem czuły niebezpieczeństwo i wyszły na otwarte powierzchnie. Ale na pewno tak zwane nieloty - małe ptaki, które jeszcze nie nauczyły się latać, poginęły. Nie dały rady uciec - opowiada Krysiak. Rośnie zagrożenie pożarem Po przejściu trąb powietrznych rośnie także zagrożenie pożarowe w lasach dotkniętych żywiołem. Wystarczy kilka słonecznych dni, żeby niemal 100 najbardziej zniszczonych hektarów, doszczętnie wyschło. Na ziemi leżą ogromne masy igieł i kory. Jeśli padnie na nie iskra, pożar będzie rozprzestrzeniał się błyskawicznie. To niejedyne zmartwienie leśników. Choć trąba powietrzna szalała w sobotę, to można powiedzieć, że w lesie żywioł ciągle działa. Nadal przewracają się drzewa, bo nie wytrzymują już naporu innych, które nie upadły na ziemie, a jedynie oparły się o siebie. - Nawet przy ciszy, gdy nie będzie żadnych zjawisk atmosferycznych, drzewo może się zerwać, złamać i uderzyć człowieka. Nawet ze skutkiem śmiertelnym - ostrzega Krysiak. Do lasu nie wolno wchodzić Między innymi dlatego wprowadzono zakaz wstępu na tereny dotknięte przez żywioł. Grozi za to nawet 500 złotych grzywny. A chętnych nie brakuje - do lasu wchodzą i przyjeżdżają ci, którzy chcą na własne oczy zobaczyć skutek przejścia trąby powietrznej. - Niewiele osób zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które cały czas tu się czai. Obawiamy się też o ludzi, którzy będą tu pracować - dodaje Krysiak. Zakaz wstępu to - paradoksalnie - kolejny problem dla leśników, bo, gdy pojawia się pożar, to właśnie spacerujący po lesie najczęściej alarmują służby o tym jako pierwsi.