Przed Sądem Okręgowym w Gdańsku odbyła się w czwartek kolejna rozprawa w procesie głównych oskarżonych w aferze finansowej w wydawnictwie archidiecezji gdańskiej Stella Maris. Wraz z 60-letnim, b. kapelanem abp. Gocłowskiego Z.B. na ławie oskarżonych zasiadają jeszcze cztery osoby, w tym: b. dyrektor Stella Maris T.W. i dwóch właścicieli firm konsultingowych, jeden z nich jest b. pracownikiem PRL-owskiej cenzury - J.B. oraz K.K. (sąd pozwolił jedynie na podawanie inicjałów oskarżonych). Wszyscy odpowiadają przed sądem za współudział w przywłaszczeniu mienia ponad 20 spółek handlowych na kwotę ponad 67 mln zł, pranie pieniędzy oraz uszczuplenia podatkowe na szkodę Skarbu Państwa w wysokości kilkunastu milionów złotych. Ksiądz Z.B. po krótkiej, kilkuminutowej wypowiedzi, w której przyznał się do winy, odmówił dalszego składania wyjaśnień. W tej sytuacji sąd zaczął odczytywać treść przesłuchań duchownego w prokuraturze podczas śledztwa. W pierwszych zeznaniach przed prokuratorem przeprowadzonych w 2003 r. ksiądz nie przyznawał się jednak do przestępstw. Na pytanie sądu, dlaczego tak się wówczas zachowywał, duchowny odpowiedział, że był wtedy "przerażony". - To były pierwsze przesłuchania, nie miałem pojęcia, co się dzieje, czekałem na dalszy bieg wydarzeń. Cała sytuacja nie była też uzgodniona z moim mecenasem - dodał. W prokuraturze ksiądz Z.B. zeznał m.in., że za wielomilionowe długi Stella Maris odpowiada jego b. dyrektor, współoskarżony T.W. - Każde spotkanie z W. jest dla mnie przykre, bo to jego zachowanie sprowadziło na mnie te kłopoty - mówił duchowny. Oskarżony ksiądz zeznał też w prokuraturze, że na temat trudnej sytuacji finansowej wielokrotnie rozmawiał z abp. Gocłowskim. - Namawiałem wszystkich, aby sprawę oddać do prokuratury, decyzję w tym zakresie podjął abp Gocłowski - on był tu decydentem. Za namową doradców arcybiskup nie skierował sprawy do prokuratury, głównie chodziło o to, żeby sprawa nie nabrała rozgłosu prasowego - mówił w prokuraturze b. kapelan metropolity gdańskiego. Ksiądz Z.B. i b. dyrektor Stella Maris T.W. chcieli kilka miesięcy temu poddać się dobrowolnie karze, uznając swoją winę. Duchowny proponował dla siebie karę czterech lat więzienia w zawieszeniu na dziewięć lat oraz 100 tys. zł grzywny, a b. pełnomocnik wydawnictwa wnioskował o cztery lata więzienia w zawieszeniu na osiem lat i 150 tys. zł grzywny. W czerwcu gdański sąd odrzucił jednak te wnioski z powodu braku zgody na samoukaranie ze strony firmy z Koszalina występującej w sprawie jako oskarżyciel posiłkowy. Uzależniła ona zgodę na dobrowolne poddanie się karze przez oskarżonych od wyrównania przez nich strat spółki wycenionych na ponad 16 mln zł. Według prokuratury przestępstwo polegało na tym, że firmy konsultingowe J.B. i K.K. zawierały z różnymi spółkami kontrakty na doradztwo, których wykonanie powierzali z kolei wydawnictwu Stella Maris. W rzeczywistości usługi te były całkowicie fikcyjne i zlecenia nigdy nie zostały wykonane. Pieniądze ze spółek, które zlecały fikcyjne usługi B. i K., przelewane były najpierw na konta ich firm, a później, po odjęciu kilku procent, do Stella Maris. Wydawnictwo pobierało kolejne kilka procent prowizji i na końcu większość pieniędzy wracała do osób zarządzających spółkami. Stella Maris, działając jako podmiot gospodarczy w ramach archidiecezji gdańskiej, była zwolniona z podatku dochodowego od osób prawnych w części przeznaczonej na cele statutowe Kościoła. Transfery pieniędzy miały miejsce w latach 1997-2001. Łącznie w aferze Stella Maris oskarżonych jest ponad 40 osób. Przed gdańskim sądem toczy się już kilka procesów. W jednym z nich występuje m.in. b. lider pomorskiego SLD, Jerzy J., oskarżony o wyprowadzenie wraz z innymi osobami prawie 31 mln zł z firmy Energobudowa oraz "wypranie" ok. 14 mln zł.