Reżyserka umiejscawia akcję opery w latach trzydziestych XX wieku. Nie czas ma jednak zasadnicze znaczenie. Bo nie tyle ważne jest kiedy, ale jak. Chodzi o spójność, logikę i konsekwencję realizacji. Kluczem miały być wartości ponadczasowe: miłość, zazdrość i zdrada. Tylko, że w trójkącie miłosnym - Halka, Janusz, Jontek - zabrakło trzech równie silnych, barwnych postaci, wiodących przez całą tę historię. W pierwszej części spektaklu (akt I i II) śpiewacy nie zawsze potrafią przebić się z tekstem przez orkiestrę i siebie wzajemnie. Trzeba bardzo uważnie wsłuchiwać się, by cokolwiek zrozumieć. Odnosi się też wrażenie, że artyści początkowo długo nie wiedzą, co z sobą począć na scenie. Gest kelnerki strzepującej coś z ubrania - akcja toczy się w klubie "Adria" - chyba najlepiej oddaje sceniczny marazm. Postać Janusza już nie szlachcica, ale nadal należy zakładać, że człowieka z elit - czyli wykształconego, wyposażonego w nieskazitelne maniery a jedynie pozbawionego zwykłej przyzwoitości - otoczono ludźmi skłonnymi do rozchełstanego pijaństwa... A przecież w tych warstwach wszystko robi się w "białych rękawiczkach". Suma ich działań powinna raczej stanowić kwintesencję ich inteligencji i wyrafinowania! Przy tej okazji "oberwało się" mazurowi. Ten taniec pełen temperamentu - czasem wręcz ognisty - wymaga jednego: tancerz od czubów po koniuszki palców powinien wyrażać swym ciałem dumę. A my tymczasem mamy do czynienia z zabłąkanymi uczestnikami jakiegoś konkursu. O czym świadczą numery na strojach i pewien specyficzny manieryzm. W końcu pojawia się na scenie Jontek ( Paweł Skałuba)... On nie tyle gra, co jest: mężczyzną zakochanym, choć zawiedzionym, świadomie oceniającym rzeczywistość i chcącym uchronić ukochaną przed nią samą. Przy nim postać Halki (Galina Kuklina) nabiera rumieńców, by w części drugiej (akt III i IV) stać się już bohaterką z krwi i kości. Kobietą zdolną - od pierwszych oznak obłędu - dojść do świadomego rozrachunku z własnym uczuciem: lękiem, nienawiścią i chęcią zemsty. By w ostatnich chwilach życia zdobyć się jednak na akt przebaczenia. Ta część przedstawienia służy wszystkim wykonawcom. Chór Opery Bałtyckiej tworzy nastrojowe sceny zbiorowe a soliści naturalnie wchodzą w swoje role. Zaś balet - w wersji stylizowanej a nie in crudo - wykonuje żywiołowe tańce góralskie. Jest w nich więc "Zbójnicki", gdzie panowie grupowo i solo prezentują swoje niebywałe możliwości fizyczne. A panie jak przystało w tej specyficznej damsko - męskiej grze tańczą z urokliwą dziewczęcością, trochę robiąc się na płochliwe łanie. W tych tańcach cały zespół pokazał, że czuje go i w nogach i w duszy! BB