Datę strajku wybrano nieprzypadkowo. Jak powiedział Karol Guzikiewicz ze stoczniowej Solidarności, 21 lat później te same postulaty stają się znowu aktualne oprócz oczywiście tego pierwszego o wolnych związkach zawodowych. - Domagamy się między innymi ograniczenia zwolnień i podwyżek dla grupy pracującej przy produkcji - powiedzieli przedstawiciele związku. - Zarząd Grupy Stoczni Gdynia, w skład której wchodzi stocznia gdańska, doprowadza do kolosalnych strat, wyprowadza majątek ze stoczni grozi to utratą płynności finansowej i likwidacją zakładu - twierdzi Karol Guzikiewicz. Zarząd firmy jest zdziwiony zapowiedziami strajku, bowiem nie było żadnych negocjacji. - Uważamy ten strajk za nielegalny - powiedział Mirosław Piotrowski, rzecznik prasowy Grupy Stoczni Gdynia. - Zwolnienia podyktowane są względami ekonomicznymi, silną złotówką i załamaniem eksportu, pracownicy muszą się liczyć z tym, że za okres strajku nie dostaną wynagrodzenia - mówi Piotrowski. Dodaje, że zarząd cały czas jest gotowy na podjęcie negocjacji ze związkiem zawodowym. W stoczni Gdańskiej pracuje obecnie cztery tysiące osób. Według obecnego właściciela, zakład musi opuścić ponad 500 osób, głównie pracowników administracyjno-biurowych.