Część powodzian twierdzi, że władze miasta - wbrew obietnicom - nie przedstawiają im ofert mieszkaniowych. - Siedzimy na walizkach. Żadnych ofert, a jeszcze żądają, żebyśmy płacili za hotel. Obiecali nam, że będą za nas płacić do końca, dopóki ostatni powodzianin nie opuści hotelu - twierdzi jedna z poszkodowanych. Władze miasta odrzucają zarzuty. Ich zdaniem nie można płacić w nieskończoność z miejskiej kasy za pobyt w hotelu. Zdaniem Kazimierza Klińskiego, szefa wydziału mieszkalnictwa gdańskiego magistratu, miasto złożyło powodzianom propozycje mieszkaniowe. Poszło jednak - według niego - o zbyt wygórowane wymagania. - Jedna z tych rodzin, która zamieszkiwała, w liczbie pięciu osób, w lokalu 43-metrowym, w tej chwili domaga się dwóch mieszkań po 50 metrów kwadratowych - mówi Kliński. Miasto nie może dogadać się z powodzianami, a dyrektor hotelu nie wie, co ma zrobić. - Ci ludzie powinni opuścić hotel, tylko jak to zrobić? Jak im to powiedzieć i gdzie im wynieść te wszystkie bagaże? Na ulicę? Do tego trzeba mieć odwagę i sumienie. Ja nie mam - powiedział Kazimierz Kliński.