Napis "im. Lenina" i symbol Orderu Sztandaru Pracy zostały odcięte 28 sierpnia przez działaczy KK NSZZ "S" w proteście przeciwko działaniom władz Gdańska, które odtworzyły nad stoczniową bramą napis "Stocznia Gdańska im. Lenina", chcąc w ten sposób uczynić z bramy swoiste świadectwo historii. Jak powiedział Pawlak, miejscy prawnicy uznali, że usunięcie z bramy napisu "im. Lenina" oraz symbolu Sztandaru Orderu Pracy jest równoznaczne z jej zniszczeniem, ponieważ brama pozbawiona wspomnianych elementów nie stanowi już pewnej zamierzonej całości. - Prawnicy przytoczyli taki przykład, że gdyby ktoś usunął z koszulki reprezentanta Polski emblemat godła, to nadal będzie to koszulka, ale nie koszulka reprezentanta. Nie będzie więc tym samym - powiedział Pawlak. Prawnicy przywołali także w odwołaniu opublikowane przez media wypowiedzi m.in. członków Solidarności, którzy twierdzili, że jeśli miasto przywróci usunięte elementy, oni ponownie usuną je z bramy. Na początku lutego Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Oliwa podjęła decyzję o umorzeniu sprawy zniszczenia stoczniowej bramy nie dopatrując się w działaniach związkowców czynu zabronionego. Szef jednostki Cezary Szostak wyjaśniał wówczas, że w śledztwie ustalono, że podejmując decyzję o demontażu napisu "im. Lenina" i symbolu Orderu Sztandaru Pracy członkowie Solidarności od razu postanowili, że po zdjęciu wspomnianych elementów oddadzą je miastu, które jest właścicielem historycznej bramy stoczni. - Zamiarem związkowców nie było więc zniszczenie elementów bramy, ale ich demontaż - wyjaśniał Szostak dodając, że śledczy ustalili, iż usunięte przez związkowców elementy nie były objęte ochroną związaną z wpisem do rejestru zabytków. - Ochrona taka dotyczy samej bramy i części muru - zaznaczył. Po usunięciu elementów bramy szef "S" Piotr Duda mówił dziennikarzom, że Komisja zrobiła to, co do niej należało. - Myśmy po prostu posprzątali. Miejsce Lenina jest na śmietniku historii - wyjaśniał. Po akcji "S" miasto zawiadomiło policję o uszkodzeniu należącego do niego mienia. Sprawą zajęła się też prokuratura Gdańsk-Oliwa. Kilka dni po demontażu policja zwróciła się do związkowców o oddanie odpiłowanych elementów, a ci dali je funkcjonariuszom bez problemów. Podejmując w lutym decyzję o umorzeniu sprawy prokuratura poinformowała, że - w związku z usunięciem napisu i orderu - miasto wyceniło swoje straty na prawie 8,9 tys. zł: tyle kosztowałoby ponowne umieszczenie na bramie zdjętych elementów. - Po rozpatrzeniu odwołania przez sąd, zdecydujemy, czy podejmiemy jakieś kroki w tej sprawie - powiedział Pawlak. Miasto Gdańsk postanowiło przywrócić stoczniowej bramie wygląd z sierpnia 1980 r. i w połowie maja ub.r., w miejscu dotychczasowego napisu "Stocznia Gdańska S.A.", pojawiła się nazwa "Stocznia Gdańska im. Lenina", na bramę wrócił też metalowy Order Sztandaru Pracy, a także napisy "Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się", "Dziękujemy za dobrą pracę" oraz postulaty strajkowe. Odtworzenie bramy kosztowało prawie 68 tys. zł. Takim zmianom od początku sprzeciwiała się "S" gdańskiej stoczni: napis "im. Lenina" kilkakrotnie był zasłaniany transparentem ze słowem "Solidarność". Troje pomorskich posłów PiS - Anna Fotyga, Andrzej Jaworski i Maciej Łopiński - złożyło też do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przez miasto przestępstwa polegającego na propagowaniu idei komunistycznych. Prokuratura umorzyła jednak sprawę, uznając argumenty samorządu, że brama jest "świadkiem historii".