Ustawa o służbach ratowniczych dopuszcza wprawdzie możliwość 3-osobowego składu, ale nie wiadomo, czy takie "odchudzenie" karetek nie odbije się na pacjentach. - Usunięcie jednej osoby z zespołu reanimacyjnego to jakieś nieporozumienie - uważa szef gdyńskiego oddziału pogotowia Marian Kętner. Według niego ratowanie życia to czasochłonny zabieg i każda para rąk jest wtedy potrzebna. Kasa chorych zaproponowała pogotowiu w Gdańsku za mało pieniędzy - wystarczą jedynie na 4 karetki, czyli o połowę mniej niż teraz jeździ po mieście. - Nie mogę sobie pozwolić na 4 zespoły. Musimy mieć tych zespołów dużo. A jeżeli dużo za małe pieniądze, to niestety, mniej ludzi, bo najdroższy w systemie jest człowiek - tłumaczy swoją decyzję dyrektor gdańskiego pogotowia Dorota Dygaszewicz. Jej zdaniem, gdy będzie taka potrzeba, na miejsce zawsze może dojechać druga karetka. Poza tym pani dyrektor liczy na pomoc innych służb, np. straży pożarnej: "To są świetni ratownicy, dobrze nam się pracuje. Nie ma żadnej przeszkody, żeby oni przyjechali i nam pomogli".