Gdańska publiczność zdążyła się już więc przyczaić do krążenia twórcy wokół tematu - sacrum i profanum, poszukiwań odniesień do współczesności, czy inscenizacyjnych prowokacji. Kim jest zatem Don Giovanni - współczesny sybaryta? Czarny charakter ubrany na czarno - skromnie acz gustownie - odcina się wizualnie wraz ze sługą Leporellem na tle kolorowego, jaskrawego tłumu. Eklektyzm wieśniaczych strojów, aspirujący w odczuciach jej właścicieli do miana eleganckiej garderoby, jest zwykłą tandetą. Zarozumiały i wyniosły Don Giovanni nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że największym symbolem kiczu wśród tego towarzystwa jest on sam. Nie zdaje, bo nie zadaje pytań, nie przejawia żadnych skłonności do autorefleksji. W pogoni za kolejną zdobyczą stawia na ilość a nie jakość. A pośpiech i tempo życia powodują, że nie jest nawet w stanie delektować się swym hedonizmem. Staje się zwykłym erotycznym wyrobnikiem. Jaki bohater taka konwencja spektaklu. Po pierwsze niezwykłe tempo akcji. W minimalistycznej scenografii dzieje się dużo, szybko a inscenizacja obfituje w precyzyjnie dobrane detale. Po drugie jest groteskowo, na końcu makabrycznie a pomiędzy trąci trochę swojskim kabaretem. Czasem jest zbyt dosadnie. W scenie podboju Zerliny - świadomie wobec mężczyzn korzystającej z atrybutów swej kobiecości - wiadomo po chwili do czego zmierzają perwersje Don Giovanniego i ma się stopniowo tego dość. Tak jak nie dziwi, którą część ciała odsłania rozpustnik, gdy jest atakowany przez otoczenie. Bynajmniej nie pierś, bo tam nie ma ani serca, ani wnętrza...