Bernard Karcz, na stałe mieszkający w Gdańsku, w prabuckim ZOL przebywał od kilku miesięcy. Ze względu na podeszły wiek, a także postępującą chorobę Alzheimera, cierpiał na poważne zaniki pamięci, nigdy jednak nie stwarzał opiekunom problemów, jego zaginięcie było więc zaskoczeniem. Akcja poszukiwawcza z udziałem pracowników ZOL, policji i strażaków nie przyniosła rezultatów. Po 11 dniach jeden z opiekunów odnalazł go leżącego w przyszpitalnym parku, ok. 100 metrów od zakładu opiekuńczego. -Niemożliwe, aby tak długo błąkał się bez jedzenia i picia. Prawdopodobnie ktoś się nim zajmował - podejrzewał Robert Czekajski, komendant Komisariatu Policji w Prabutach, który chciał przesłuchać 91-latka, gdy ten trochę wydobrzeje i pozwolą na to lekarze. Niestety, nikomu nie udało się porozmawiać ze staruszkiem na temat okoliczności jego zniknięcia. Osłabiony i wycieńczony zmarł po kilkudziesięciu godzinach. Podejrzewa się, że mężczyzna przyłączył się do kogoś z odwiedzającej go rodziny albo ktoś się nim zaopiekował, gdy samodzielnie opuścił zakład - po jakimś czasie chciał sam wrócić lub też został "podrzucony" przez zajmujących się nim ludzi. Autor: (ad) Źródło: Kurier Kwidzyński