Kim jest Don Giovanni - współczesny sybaryta? Czarny charakter ubrany na czarno - skromnie acz gustownie - odcina się wizualnie wraz ze sługą Leporellem na tle kolorowego, jaskrawego tłumu. Eklektyzm wieśniaczych strojów, aspirujący w odczuciach jej właścicieli do miana eleganckiej garderoby, jest zwykłą tandetą. Zarozumiały i wyniosły Don Giovanni nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że największym symbolem kiczu wśród tego towarzystwa jest on sam. Nie zdaje, bo nie zadaje pytań, nie przejawia żadnych skłonności do autorefleksji. W pogoni za kolejną zdobyczą stawia na ilość a nie jakość. A pośpiech i tempo życia powoduje, że nie jest nawet w stanie delektować się swym hedonizmem. Staje się zwykłym erotycznym wyrobnikiem? Jaki bohater taka konwencja spektaklu. Po pierwsze niezwykłe tempo akcji. W minimalistycznej scenografii dzieje się dużo, szybko a inscenizacja obfituje w precyzyjnie dobrane detale. Po drugie jest groteskowo, na końcu makabrycznie, a pomiędzy trąci trochę swojskim kabaretem. Widz - przytłoczony rzeczywistością bijącą ze sceny - może zamknąć na chwilę oczy, by oddać się muzycznej mozartowskiej uczcie. Bowiem w jednym miejscu zebrała się plejada znanych i cenionych śpiewaków a towarzyszy im doskonale poprowadzona orkiestra. Tylko szkoda cokolwiek tracić z drobiazgowo przemyślanej reżyserii, która jest przyczynkiem do wielorakich przemyśleń... Przedstawienie kończy się kolacją w prosektorium. Pomiędzy metalowymi wózkami na których leżą nagie zwłoki, krzątają się pracownicy kostnicy. Za chwilę, te w przezroczystym worku położą bezceremonialnie na ziemi, by zrobić miejsce Don Giovanniemu przygotowującemu się do spożycia wieczerzy z zaproszonym Komandorem. Scena drastyczna, ale przecież współczesny świat obfituje w dowody braku poszanowania godności ludzkiego ciała. Umówiony gość przybywa, jednak nie z zaświatów. To opłacony - przez spiskujące ofiary gwałtów i zbrodni naszego utracjusza - sobowtór. Niemniej jak zawsze w tej operze i tym razem na końcu Don Giovanni umiera, tylko trochę jakby banalniej. W Gdańsku mamy do czynienia z teatrem operowym, w którym śpiew i muzyka są równie ważne jak gra aktorska. I ten brak sztucznych, anachronicznych gestów cieszy. Można się bowiem spierać czy wszystko co było zagrane jest potrzebne, ale nie jak zostało to zrobione. W przedstawieniu jawią się barwne, wyraziste kreacje Don Giovanniego, Leporella, Zerliny, czy Masetta i dla równowagi stonowane postaci Donny Anny i Don Ottavia. Ta ostatnia para dostarcza w gdańskiej realizacji momentów wytchnienia. Zarówno gdy występuje ze sobą w duecie jak i w scenie wyznania miłości przez Don Ottavia - kiedy otoczony grupką dzieci zachowuje się, jakby śpiewał im kołysankę. Inscenizacja i reżyseria: Marek Weiss. Kierownictwo muzyczne: José Maria Flor?ncio. Scenografia: Jagna Janicka. Choreografia: Izadora Weiss. Przygotowanie chóru: Dariusz Tabisz. Występują: Aleksandra Buczek ( Donna Anna), Bożena Harasimowicz (Donna Elwira), Anna Fabrello (Zerlina), Mikołaj Zalasiński (Don Giovanni), Andrzej Malinowski (Komandor), Paweł Skałuba / Adam Zdunikowski (Don Ottavio), Dariusz Machej (Leporello) i Łukasz Goliński (Masetto). BB