W ciągu czterech tygodni pokonał dokładnie 3302 km. Na tak długim odcinku przeżył wiele ciekawych przygód... - Wrócił pan do domu z ogromną ulgą czy mógłby pan jechać dalej? - Nie jestem zmęczony. Byłem już nawet na kilku krótkich przejażdżkach, a poza tym codziennie dojeżdżam rowerem do pracy. Jazdą zmęczony nie jest jestem, ponieważ mój organizm przyzwyczaił się do takiego wysiłku. Pewnie - mógłbym pokonać kolejny tysiąc kilometrów, jednak musiałbym wcześniej zrobić przerwę, ale bardziej psychiczną. - Gdyby jechał pan dalej, kto wie, ile by pana potem z powrotem wróciło... - Po powrocie ważyłem 75,3 kg, tyle ile w czasach kiedy uczyłem się w ogólniaku. Obecnie, po tygodniu pobytu w domu, ważę już 76,5 kg. Wszystkie diety cud można wrzucić do kosza - grunt to jazda na rowerze! - W swojej korespondencji wspominał pan o ludziach, którzy ofiarowali pomoc, pozdrawiali pana z jadących samochodów, oferowali noclegi itp. - Najmilej wspominam chwile spędzone w Turcji, być może dlatego, że spędziłem tam najwięcej czasu. Zresztą w Polsce i na Ukrainie również miałem wiele sympatycznych chwil - u księży w parafiach czy u sióstr w domach zakonnych. Wszędzie dostawałem łóżko i posiłek, a w mojej intencji było nawet odprawione nabożeństwo majowe. A Turcy byli do tego stopnia przyjaźni, że pozwalali mi spać w swoich domach, oferowali łóżko i dzielili się ze mną kolacją. Spałem m.in. u studentów, którzy oddali mi swoje rzeczy: pasek (powiedzieli, że spadają mi spodnie), zegarek (bo mój był obdrapany) oraz bluzę, by było mi cieplej. Miło wspominam również izraelskiego odpowiednika naszego szefa biura promocji, który poza tym, że odebrał mnie z lotniska, to również oprowadził po Jerozolimie. Okazało się, że jest przewodnikiem. Przez ok. 6 godzin chodziliśmy po miejscach w ogóle nie przewidzianych w standardowych trasach wycieczkowych. Dzięki niemu mogłem odwiedzić wszystkie najważniejsze miejsca, m.in. Bazylikę Świętego Grobu. Wiele dowiedziałem się na temat historii i rozwoju Izraela. - A czy spotkał pan też osoby, którym w jakiś sposób się pan naraził, którzy zamiast butelki wody podarowali panu butelkę... octu? - Negatywnie na pewno mogę wyrazić się na temat kierowców tirów, którzy mijając mnie - dosłownie na wysokości ucha! - złośliwie trąbili dając mi znać, żebym usunął się z drogi. - Przydarzyły się panu również zapewne jakieś śmieszne przygody? - Długo będę wspominał m.in. spotkanie ze studentami. To bardzo ciekawa grupa społeczna, mają bardzo ciekawe pomysły i bardzo fajne podejście do życia. Warto się od nich uczyć trzeźwego spojrzenia na świat. Jeszcze sprawa spożywania alkoholu. W Turcji nie wolno się z tym afiszować. Piwo można wypić w restauracji, ale już nie w ogródku piwnym na powietrzu - takich tam po prostu nie ma. Pije się raczej w wąskich, zamkniętych gronach. Student, który pomógł znaleźć mi Internet i zaproponował nocleg w akademiku, powiedział, że zaprowadzi mnie później na piwo. Po kolacji dwóch innych studentów zapytało mnie czy piłem już turecką rakę i czy bym się z nimi nie napił. Nie piłem, ale czemu nie - spróbuję. Pojechaliśmy do tamtejszego parku miejskiego, gdzie wszystko było już przygotowane: koc, naczynia, zakąski? Sama rake okazała się być niczym innym, jak anyżówką. Ale lepiej nie mówić przy Turku, że ouzo smakuje tak samo - Turek potrafi się w takiej sytuacji obrazić, bo przecież "rake to jest jedna jedyna i niepowtarzalna wódka". Inny śmieszny moment, ale to się chyba nie nadaje do publikacji (oczywiście, że się nadaje! - dop. KD) - w pewnym momencie studenci zapytali się czy jestem żonaty. Od razu domyśliłem się o co im chodzi. Powiedzieli mi, że jakbym chciał, to 20 km dalej jest duże miasto, że żona się nie dowie, żebym się nie martwił, że jakbym chciał skorzystać, to dziewczyny tam są bardzo ładne itp. Grzecznie odmówiłem... I jeszcze ciekawostka - jeden ze studentów, w ramach swojej pracy magisterskiej, zrobił? fiata 126p z klimatyzacją! Samochód stał przed uczelnią, pokazali mi go kiedy wracaliśmy z imprezy w parku. Nie wiem czy klimatyzacja działała, ale z zewnątrz prezentował się elegancko. - W trakcie wyprawy odwiedził pan w sumie 5 krajów. Który okazał się najbardziej przyjazny rowerzystom? - Nie jeździłem rowerem w Izraelu, ale jestem przekonany, że tam - patrząc na jakość dróg - jeździłoby się najlepiej. Nie istnieje tam jednak coś takiego, jak turystyka rowerowa. W miarę bezpiecznie można jeździć po Izraelu rowerem jedynie w szabat (w sobotę), kiedy drogi są raczej puste. Pozostałe szlaki, którymi jeździłem, przypominały w zasadzie te polskie (a często były nawet gorsze).