I właśnie w takie realia szekspirowskiej historii przenosi nas Izadora Weiss w swojej najnowszej choreografii - "Romeo i Julia". Gdyby nie parę drobiazgów to o tej inscenizacji można by powiedzieć: doskonała. Przez większość spektaklu, to co dzieje się na scenie przykuwa uwagę widza a czas mija nie postrzeżenie. A i zdarzają się momenty, gdy piękno, którego propagatorką jest choreografka zachwyca. I nie są to tylko sceny z udziałem solistów, ale również z pozoru zwyczajne i proste sceny zbiorowe. Jednakże - jak zwykle dla autorki - przemyślane i dopełnione perfekcyjną projekcją multimedialną, kostiumami i muzyką potrafią oczarować. Izadora Weiss wykorzystuje w swoim spektaklu różnorodną muzykę - Karl Friedrich Abel, Sergiusz Prokofiew, Lisa Gerrard, Philip Glass, Gustavo Santaolalla, Silvius Leopold Weiss, Ludwig van Beethoven - i tworzy collage świadczący o jej wrażliwości i wyczuciu subtelności muzycznych. W przedstawieniu autorka wyszła poza ramy historii o nieszczęśliwej miłości. To przede wszystkim opowieść o prawach jednostki do wolności. Żadna bowiem religia i kultura nie powinna ograniczać jej indywidualizmu i zdolności do podejmowania samodzielnych decyzji. W tej opowieści zaskakujący jest "Duet z ojcem", bo w ich relacjach jest najpierw trwoga córki, potem miłość i czułość obojga i dopiero na końcu drobiazg - wysunięty palec wskazujący - przywołujący dziecko do bezwzględnego posłuszeństwa. Fakty o których donoszą na co dzień media - zabójstwa honorowe - nie zawierają takich rozterek oprawców. Franciszka Kierc - tytułowa Julia - tańczy z wdziękiem i lekkością. Patrząc na nią ma się wrażenie, że jest tak pochłonięta odgrywaniem roli, że nie zauważa trudów tańczenia. Piękne są jej nie tylko duety z Michałem Łabusiem (Romeo), ale i z Sylwią Kowalską - Borowy (Niania), która po raz kolejny perfekcyjnie oddała sceniczną postać. Na uwagę też zasługuje kreacja Filipa Michalaka (Merkucio) odtworzona z temperamentem i swadą, bo w tej wersji szekspirowskiej opowieści, to on a nie Tybalt jest odpowiedzialny za tragiczny w swych skutkach konflikt. Zespół baletu Opery Bałtyckiej przez większość spektaklu staje na wysokości zadania, tworząc niepowtarzalną aurę widowiska. Do słabszych fragmentów należy: "Wojskowe życie Romea", gdzie panowie trochę się gubili oraz "Wygnanie z wojska", które przez swoją rozwlekłość traci na dynamice. A przecież to, co robi Marzena Socha (Oficer) budzi podziw. Nie każda, nawet doskonała tancerka, potrafi podołać takiemu zadaniu, wymagającemu nie tylko doskonałej sprawności, ale i wytrzymałości. Tymczasem ona dorównuje kroku swoim kolegom. Ciągle też tańcząc w parach tancerze mają skłonności do poddawania się własnemu rytmowi zapominając, że tylko przy idealnej synchronizacji zespół może osiągnąć idealny rysunek. To widowisko baletowe nie miałoby takiego kształtu gdyby nie pozostali twórcy: Radosław Moenert i Paweł Nurkowski (scenografia multimedialna) oraz Hanna Szymczak (kostiumy). Scenografia stanowi tło, ale i dopełnienie akcji. Jest dopowiedzeniem ruchu scenicznego jak choćby zbliżenia w "Pierwszym spotkaniu" czy nasilenie emocji w "Gniewie rodziny", osiągniętym poprzez nakładanie się obrazów rzeczywistych i nagranych. Majstersztykiem wyobraźni twórców jest zaś "Fatalne rozminięcie Niani i Romea", gdzie projekcja i ruch sceniczny przechodzą wzajemnie płynnie w siebie . Kropkę nad "i" postawiła Hanna Szymczak. Jej galabije - bardziej niż w rzeczywistości - podkreślające smukłe i zgrabne sylwetki tancerzy są przewrotnie zmysłowe a wręcz seksowne. Po raz kolejny dowodząc, że bardziej intryguje i przyciąga uwagę, to co zakryte. Bez odrobiny tajemnicy są zaś wyuzdane, wręcz wulgarne stroje skąpo ubranych ulicznic. Ogólnie, zarówno w scenografii jak i kostiumach dominuje prostota - nie obca Izadorze Weiss - a przy tym ogromna dbałość o szczegóły i detal. BB