Jana Pawła II wspomina ks. dziekan Jerzy Pawelczyk, proboszcz kolegiaty żuławskiej w Nowym Stawie. Szczęśliwy pociąg Dzień po konklawe byłem w przedostatniej klasie technikum. I bardziej pamiętam ranek 17 października niż moment samego wyboru Karola Wojtyły. Codziennie dojeżdżałem pociągiem do szkoły do Lęborka. W pociągu jak to w pociągu, zwłaszcza rano - jedni śpią, drudzy rozmawiają, inni grają w karty. Ale wtedy to był pociąg szczególny, bo wszyscy, dosłownie wszyscy rozmawiali tylko o tym, co się wydarzyło dzień wcześniej. Przez godzinę podróży mówiło się tylko o naszym papieżu. Prawdę mówiąc, cóż my wiedzieliśmy o Wojtyle? Niewiele. Przecież oprócz kręgów kościelnych nikt go nie znał. Z czasem, gdy życiorys Jana Pawła został prześwietlony, jego wybór stał się dla ludzi bardziej zrozumiały. To był bardzo szczęśliwy pociąg. Papież drogą Chrystusa Mówi się, że najpiękniejszą katechezą jest świadectwo życia. Do Jana Pawła II te słowa pasują idealnie, bo On wyszedł do ludzi. Żył tym, co mówił, co głosił światu. Jak Chrystus. Pokazywał, że można naprawdę żyć według Ewangelii i być prawdziwym świadkiem wiary. Taką postawą chciał zachęcić też nas, księży, do współpracy z Bożą łaską. Nie zawsze przecież żyjemy tak jak powinniśmy. Pan Bóg daje to, co potrzebne, tylko my czasem nie dajemy tyle, ile trzeba. Przyjęcie takiego sposobu sprawowania pontyfikatu sprawiło, że papież nie był postrzegany jako ktoś zamknięty za murami Watykanu, ale stał się bliski ludziom. Zaczął im służyć. Zbliżył do nich ideę papiestwa. Wymagało to sporej odwagi i papież tę odwagę miał. Nigdy nie "ślizgał się" nad problemem, zawsze mówił prawdę - pewnie, że często gorzką - ale właśnie to ludzie cenili, bo mówił prawdy niepopularne prosto w oczy. W trakcie pielgrzymek do krajów Ameryki Łacińskiej i Południowej dochodziło przecież do wymiany bardzo ostrych słów ze zwolennikami tzw. teologii wyzwolenia, którzy wykorzystywali idee chrześcijańskie do usprawiedliwiania przemocy. Zdziwienie budził fakt, że Jan Paweł II nie był odrzucany. No, ale tu dotykamy tajemnicy modlitwy, z której - moim zdaniem - czerpał siłę. Modlitwa Mojżesza Dla mnie był człowiekiem, który jak żaden w naszych czasach, osiągnął bliskość Boga. Trudno opisać słowami Jego modlitwę. Bo co można powiedzieć, widząc człowieka całego zanurzonego w modlitwie? Przypominał Mojżesza, który wchodził na górę Synaj i rozmawiał z Panem. To nie przesada. Gdy się modlił, przebywał w innym wymiarze. Bez wątpienia był w tym jakiś element mistycyzmu. Kiedy poznałem biografię Jana Pawła II, zacząłem się zastanawiać, jak to jest, że po takich przeżyciach pełnych cierpienia, On doszedł do takiej świętości. I postanowiłem Go zobaczyć. Tak się zaczęły moje pielgrzymki do Rzymu. Zagadywanie papieża Niestety, na dziesięć moich pobytów w Watykanie, raz nie dostaliśmy się na audiencję prywatną, gdyż papież był chory. W tym wypadku powiedzenie "pojechać do Rzymu i nie widzieć papieża" okazało się prawdziwe. Na pozostałych pielgrzymkach mieliśmy więcej szczęścia, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z Ojcem Świętym. Pierwszy wyjazd miał miejsce w 1987 z olsztyńską młodzieżą. Zaśpiewaliśmy "Barkę". Papież wysłuchał pieśni do końca, a my czekaliśmy, co powie. Przed audiencją zastanawialiśmy się, o czym On będzie z nami rozmawiał. Trema była, nie powiem. A tu się okazało, że rozmowa wyglądała tak, jakbyśmy znali się z Papieżem od dawna. Pytał o imiona, o zwykłe, codzienne sprawy. Ponieważ czas audiencji był ograniczony - inne grupy czekały na swoją kolej - więc zawsze staraliśmy się papieża? zagadać, by jak najdłużej z nami pozostał. - A tu, Ojcze Święty, chcielibyśmy podarować nowy ornat na misje, a poprosimy o błogosławieństwo dla najstarszego pielgrzyma naszej grupy, a tym razem mamy jubilatów, przydałoby im się, Ojcze, błogosławieństwo? I tak zawsze kilka dodatkowych minut staraliśmy się urwać. Kiedyś, kiedy po raz kolejny witaliśmy się z Janem Pawłem II, ten spytał mnie: kogo tym razem ksiądz przywiózł? Tym razem mamy chórzystów, Ojcze Święty. A dobrze śpiewają? Zaraz się Ojciec Święty przekona - odpowiedziałem, i oczywiście musiała być obowiązkowo pieśń. Niektórzy mieli też sporo szczęścia. Pewnego razu, gdy zrobiliśmy już zdjęcie grupowe, papież odwrócił się i powiedział, wskazując na jednego z kleryków: tego na zdjęciu nie będzie widać, dlatego on zrobi sobie zdjęcie ze mną. Wziął go do przodu, objął jak kumpla i Arturo Mari pstryknął fotkę. Czy może być lepsza pamiątka niż osobiste zdjęcie z Piotrem naszych czasów? Krocząc śladami Jego stóp? Raz w życiu koncelebrowałem mszę świętą z papieżem. Było to w Castel Gandolfo. Wielokrotnie jeździliśmy całymi grupami po Polsce, pielgrzymując razem z Nim. Trudno wszystko spamiętać. Pozostawił po sobie ogromny testament dobra, które siał nieprzerwanie przez 27 lat posługi na stolicy Piotrowej. Od nas zależy, jakie wyrosną z tego plony. Autor: Paweł Paziak