Jeśli pojawi się jakikolwiek dowód na związek ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry z aferą hejterską, będzie musiał podać się do dymisji - podaje tygodnik "Wprost".
Jak ujawnił Onet, wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak kontaktował się z hejterką Emilią w celu oczerniania sędziów krytycznych wobec obecnej władzy. W procederze wykorzystywano "haki" dotyczące życia prywatnego sędziów, a także ich dane osobowe m.in. adresy.
"Wprost" podaje, że Zbigniew Ziobro początkowo był gotów bronić Piebiaka, jednak o dymisji zadecydował osobiście Jarosław Kaczyński. Wówczas Ziobro miał odciąć się od swojego zastępcy i oświadczyć, że o całej sprawie nic nie wiedział.
Politycy PiS w nieoficjalnych rozmowach obawiają się, że działania Ziobry mogą pogrzebać partię tak, jak to miało miejsce w 2007 r. Zastanawiają się, co jeszcze może wyjść na jaw w aferze, która zatacza coraz szersze kręgi, bowiem ujawniane są kolejne nazwiska osób z ministerstwa, które były w kontakcie z hejterką Emilią.
"Tych e-maili są podobno tysiące, bo korespondencja trwała miesiącami, jeżeli nie latami" - mówi rozmówca "Wprost".
Część osób z PiS w prywatnych rozmowach załamuje ręce nad praktykami w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Z kłopotów Ziobry cieszy się otoczenie premiera Mateusza Morawieckiego, który rywalizuje z Ziobrą o wpływy w obozie Zjednoczonej Prawicy - czytamy.
Dopóki jednak Ziobro będzie w stanie odcinać się od "hejterów" ze swojego resortu, dopóty będzie sprawował swoją funkcję. Również po wyborach, w przypadku zwycięstwa PiS, ma zostać ministrem sprawiedliwości.
Więcej w tygodniku "Wprost"