Poinformował o tym na konferencji prasowej minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Według Ziobry, Miodowicz "miał przekroczyć swoje uprawnienia, dekretując polecenie działań operacyjnych na piśmie (...), działań operacyjnych, które miały być nakierowane i nastawione na rozpracowanie środowisk prawicowych". Sprawa dotyczy notatki z 17 lipca 1995 r. od agenta umiejscowionego - według Wassermanna - w środowisku dziennikarskim i politycznym. Notatka ta, według Wassermanna, została odtajniona. Agent informuje w niej, że 13 i 14 lipca spotkał się z nieujawnioną osobą, od której dowiedział się, że "redakcja zagraniczna PAP zwróciła uwagę, iż w przeddzień wizyty w Polsce kanclerza (Niemiec, Helmuta) Kohla, prasa rosyjska ("Komsomolskaja Prawda") zamieściła artykuł, w którym poinformowała, iż tajne służby planują terror polityczny w Rosji". W doniesieniu agenta mowa jest też m.in. o powstającej specgrupie oficerów GRU, planującej akcję, której pierwszą ofiarą miał być ówczesny premier Rosji Wiktor Czernomyrdin i "związani z nim finansiści", że ta specgrupa przez media ma przekonać społeczeństwo rosyjskie o zagrożeniach płynących z Zachodu - narkomanii, zbliżeniu granicy NATO, tajnych planach zachodnich służb specjalnych. Na tej informacji widnieje odręczna dekretacja przypisywana Miodowiczowi: "Proszę ponownie ustawić źródło na kierunek rozpoznań wewnątrzkrajowych, w szczególności środowisk prawicowych. W tym kontekście opinie akredytowanych w RP dziennikarzy (korespondentów etc.) - aczkolwiek interesujące - należy uznać za drugoplanowe". Poniżej następuje podpis przypisywany Miodowiczowi i data 18 lipca 1995 r. Słowa od "ustawić" do "prawicowych" oraz pojedyncze słowo "interesujące" są w odręcznej adnotacji podkreślone. Wassermann podkreślił, że na dokument natrafiono kilka miesięcy temu, analizując nierejestrowane sprawy rozpracowania operacyjnego. Odnosząc się do dekretacji Miodowicza, Wassermann uznał, że jest to polecenie służbowe, "a o tym się w służbie nie dyskutuje", które powodowało, że "ktoś, kto prowadzi działalność w sposób przewidziany w ustawie, ma podjąć działania nieprzewidziane w ustawie, nakierowane na działalność partii prawicowych". Pytani przez dziennikarzy o możliwość ujawnienia agentów ze sprawy inwigilacji partii, podobnie jak proponuje prezydent w odniesieniu do agentów b. WSI, którzy dopuścili się przestępstw, Ziobro podkreślał, że w obecnym stanie prawnym obowiązuje absolutny zakaz ujawniania danych o takich osobach. - Być może - jeśli będzie parcie opinii publicznej i taka wola polityczna, to trzeba będzie pójść tą drogą - dodał Wassermann. Według niego, dekretacja Miodowicza to nie jedyny odnaleziony zapis, który powinna zbadać prokuratura. W jego opinii, te i podobne działania służb, kierowane przeciw osobom, których "jedyną winą jest posiadanie prawicowych poglądów, jest pogwałceniem konstytucyjnych uprawnień do wyrażania politycznych przekonań". - Z dekretacji wynika, że wydane polecenie nie dotyczy konkretnych osób i konkretnych przestępstw, ale środowisk prawicowych. Gdyby potwierdziło się, że to dotyczy Miodowicza, to takie działanie miałoby charakter bezprawny - ocenił Ziobro. Na wspólnej konferencji obu ministrów ujawniono, że prokuratura bada tę sprawę w śledztwie wszczętym w związku z uprawdopodobnieniem przestępstwa zakwalifikowanego z art. 231 par. 2 Kodeksu karnego, który przewiduje karę więzienia od roku do 10 lat dla funkcjonariusza publicznego, który przekraczając swe uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego i dopuszcza się tego czynu "w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej". - Ściganie tego przestępstwa przedawnia się po 15 latach, czyli w lipcu 2010 r. - powiedział Wassermann. Minister-koordynator specsłużb przypomniał, że doniesienie b. szefa UOP Andrzeja Kapkowskiego z 1997 r. dotyczyło nie tylko Jana Lesiaka, ale także m.in. b. szefa UOP Jerzego Koniecznego i b. ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. - W śledztwie skoncentrowano się na materiale dowodowym z szafy Lesiaka, na tym poprzestano i to był błąd - mówił. Przypomniał, że sprawa miała potem swoją historię - na prokuratorów prowadzących śledztwo naciskano, by je umorzyli, co zakończyło się ich odejściem z prokuratury. W poniedziałek prokurator krajowy Janusz Kaczmarek informował, że wpłynęło do niego zawiadomienie koordynatora ds. służb specjalnych i że doniesienie ma związek z nowymi aktami znalezionymi w archiwach ABW, a dotyczącymi inwigilacji prawicy. Jan Rokita, jako wpływowy członek rządu Hanny Suchockiej, nazywany wtedy także "superministrem", odpowiada politycznie za sprawę inwigilacji partii politycznej, a unika tej odpowiedzialności - mówił Ziobro, rozróżniając odpowiedzialność prawną i polityczną. - Pewną wiedzę w tej sprawie Jan Rokita miał. Pewną - to nie znaczy, że znał całość tego mechanizmu. Abstrahując w tej chwili od tego, jaki był zakres wiedzy w dyspozycji Jana Rokity w owym czasie, nie ulega kwestii, że był on wówczas człowiekiem niebywale wpływowym, człowiekiem rządu Hanny Suchockiej, któremu podlegające służby prowadziły nieuprawnione, przestępcze działania - powiedział Ziobro na konferencji prasowej. Zaznaczył, że gdyby okazało się, że obecnie ABW umieściła agenta w Platformie Obywatelskiej, by dezintegrował, rozpracowywał i rozpoznawał to środowisko, to zapewne żądanoby powołania komisji śledczej, formułowano wnioski o Trybunał Stanu. Minister przypomniał, że Prokurator Generalny w pewnym zakresie kontroluje działania służb przez wyrażanie zgody na stosowanie przez nie podsłuchów czy innych środków techniki operacyjnej. - Gdyby takie działania miały miejsce - a zakładam, że ich nie ma - to nie uciekałbym jako członek tego rządu od odpowiedzialności politycznej. Ponosiłbym ją i się do niej poczuwał. To nas różni z Janem Marią Rokitą - zapewnił Ziobro. Raport specjalny: W szafie płk. Lesiaka