Co sprytniejsi podatnicy odliczają wydatki na książki na podstawie dowodu zakupu, a nie faktury VAT. Tak więc podatnik kupuje książkę, czyta i sprzedaje koledze - ten robi to samo: czyta - sprzedaje kolejnemu znajomemu i tak dalej. Według "Gazety", jedna książka daje prawo do odliczeń wielu osobom. Co więcej, w ślad za umowami sprzedaży używanych książek nie musi iść wydatek pieniędzy: umowy często dokumentują fikcyjne transakcje. A cały ten szwindel niezwykle trudno udowodnić. Ile można na tym zarobić? Sporo, bo od podatku można odliczyć19 procent wydatków na pomoce naukowe. Ile państwo może na tym stracić? Nie wiadomo. Co ciekawe, resort finansów nie zdaje sobie chyba sprawy z możliwości nadużywania tego typu ulgi - dodaje "Wyborcza".