Personel pokładowy Polskich Linii Lotniczych LOT protestował, domagając się m.in. powrotu do lepszych warunków pracy. Już w czwartek związkowcy mówili nam, że strajkujący "są straszeni telefonicznie zwolnieniem". - Pracownicy, którzy nie przyszli do pracy, są straszeni telefonicznie zwolnieniem - powiedział reporterowi RMF FM radca prawny związków zawodowych Polskich Linii Lotniczych LOT Karol Sadowski. Rzecznik LOT-u, zapytany wtedy przez naszego reportera o te zarzuty, odparł, że to pracownicy kontaktują się z przewoźnikiem. - Kontaktujemy się zwrotnie z pracownikami i mówimy im, że strajk jest nielegalny - a skoro jest nielegalny, to są z tego tytułu określone konsekwencje - wyjaśniał Adrian Kubicki. O co chodziło strajkującym Głównym punktem sporu między związkami zawodowymi działającymi w LOT a władzami spółki jest wypowiedziany w 2013 roku regulamin wynagradzania z 2010 roku. LOT stanął wówczas na krawędzi bankructwa i musiał przeprowadzić restrukturyzację. Spółka otrzymała pomoc publiczną, którą notyfikowała Komisja Europejska. Stare zasady dot. wynagrodzeń zostały zastąpione nowymi, ramowymi - zdaniem związków, mniej korzystnymi dla pracowników. Obecnie płace zależą m.in. od wylatanych godzin. Związki zawodowe krytykują również fakt, że nowi pracownicy, np. stewardesy, nie są zatrudniani na umowy o pracę, a na umowy cywilnoprawne lub prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą. Strajkujący pracownicy domagali się powrotu do lepszych warunków zatrudnienia. Jednym z ich postulatów był również przywrócenie do pracy Moniki Żelazik, działaczki związkowej zwolnionej z LOT-u. Mariusz Piekarski (wkrótce więcej na ten temat)