Były premier Leszek Miller przyznaje w rozmowie z "Wprost", że nie odpowiedział na apel Władysława Frasyniuka i Lecha Wałęsy, żeby wziąć udział w kontrmiesięcznicy, bo nie chciałby, aby "w przyszłości na trasie pochodu pierwszomajowego albo Parady Równości jakaś grupa narodowców usiadła i przeszkadzała w swobodnym demonstrowaniu". "Gdybym uznał, że blokowanie miesięcznicy jest pożądane, straciłbym możliwość protestowania wówczas, gdy narodowcy zechcą zakłócić nasze demonstracje" - podkreśla. Zdaniem Millera, powód "blokowania miesięcznicy" jest "czysto polityczny". "Wojna domowa bardziej krwawa od wojny obronnej" Według Millera kilkanaście lat temu kultura politycznego sporu była wyższa niż obecnie. "W czasach rządów AWS, gdy byliśmy w opozycji, to pojedynkowaliśmy się z przeciwnikami politycznymi na słowa, ale nigdy nie posuwaliśmy się do gróźb czy słów obraźliwych. Kwitło życie towarzyskie - adwersarze się spierali, a potem pili razem kawę, co dzisiaj, zdaje się, jest wykluczone" - mówi. Zdaniem Millera, w tej chwili "nienawiść między dawnymi kolegami jest większa niż wobec przeciwnika zewnętrznego". "Wojna domowa potrafi być bardziej krwawa od wojny obronnej. Wszyscy powinniśmy być zainteresowani, żeby napięcie w Polsce zmalało" - zaznacza. "Wśród opozycji jest zbyt wielu wodzów" W opinii byłego premiera, po objęciu władzy przez PiS "nastąpił wyraźny regres". "W PiS-owskich elitach zwyciężył pogląd, iż prawdziwa Polska zaczęła się w październiku 2015 r., choć to uderza nawet w pierwszy PiS-owski rząd. Taka postawa uniemożliwia jakiekolwiek porozumienie" - uważa Miller.Pytany o to, czy Władysław Frasyniuk mógłby zostać liderem opozycji, Miller odpowiada, że nie sądzi, by tak się stało. "Wśród opozycji jest zbyt wielu liderów przepełnionych zbyt wielkimi ambicjami. Zbyt wielu wodzów, a za mało Indian, żeby przywództwo Frasyniuka zostało gładko zaakceptowane" - mówi. Cała rozmowa w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost".