Prokuratura domagała się kary pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Obrona i sam oskarżony - umorzenia sprawy przy uznaniu, że czyn miał znikomą szkodliwość społeczną. Wyrok nie jest prawomocny. Żadna ze stron nie zdecydowała jednoznacznie, czy będzie składała apelację. Ukrytą kamerą nagrał materiał do telewizji Endy Gęsina-Torres (zgadza się na podawanie danych i prezentowanie wizerunku) dostał się do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców w Białymstoku w styczniu tego roku. Dał się zatrzymać przez policję, wykorzystał swoje kubańskie pochodzenie, podał fałszywe dane personalne i historię swego rzekomego przekroczenia granicy z Białorusią. Decyzją sądu umieszczony został w ośrodku, gdzie ukrytą kamerą nagrał materiał do programu "Po prostu". Kiedy sprawa wyszła na jaw (funkcjonariusze Straży Granicznej w ośrodku zorientowali się, że mężczyzna ma zegarek z ukrytą kamerą i kartą pamięci), prokuratura wszczęła śledztwo i ostatecznie oskarżyła dziennikarza. Postawiono mu zarzuty podrabiania dokumentów (podpisywania ich fałszywym imieniem i nazwiskiem). Oskarżony został także o składanie fałszywych zeznań dotyczących rzekomego pobytu na Białorusi, nielegalnego przekroczenia granicy oraz utraty rzeczy i dokumentów, a także swej sytuacji rodzinnej i materialnej. Sąd: To nie była prowokacja Uzasadniając wyrok, sędzia Barbara Paszkowska mówiła, że w tej sprawie istota problemu sprowadzała się do oceny stopnia społecznej szkodliwości czynów. Sąd uznał, że "nie jest ona znikoma". - Czyny oskarżonego godziły w dobro wymiaru sprawiedliwości, a także wiarygodność dokumentów - powiedziała. Aby dostać się do ośrodka, przedstawił on bowiem przed sądem podejmującym decyzję w tej sprawie nieprawdziwą historię i podpisał się nie swoim nazwiskiem. - Sąd został wprowadzony w błąd, wykorzystany instrumentalnie, zaangażowany do legalizacji działań podejmowanych w interesie, czy też na korzyść, jednej ze stron konfliktu - mówiła sędzia. Wyjaśniała, że w ośrodkach takimi stronami konfliktu byli uchodźcy tam umieszczeni oraz funkcjonariusze SG. Mówiła, że w demokratycznym państwie prawa takie wykorzystanie sądu jest "nie do zaakceptowania", przypominała jak wygląda pozycja władzy sądowniczej w polskim, i nie tylko, systemie prawnym. - Nie może być tak, by sąd był angażowany do legalizacji pewnych działań, pewnej "mistyfikacji", aby uzyskać materiał prasowy - powiedziała Paszkowska. Oceniła też, że nie była to prowokacja, a sama sprawa karna nie dotyczyła problematyki wolności słowa. Uznała, że działanie oskarżonego "nie realizowało podstawowych założeń dziennikarstwa śledczego", a telewizyjny reportaż "nie wniósł żadnych nowych, istotnych treści" ponad to, co było już znane z publikacji prasowych czy raportów organizacji pozarządowych. Odwołując się do przykładów spraw dziennikarzy, przedstawionych w opinii złożonej do akt sprawy przez Helsińską Fundację Praw Człowieka (była ona obserwatorem tego procesu), sędzia powiedziała, że w żadnej z tych spraw sąd "nie był wykorzystany" do legalizacji działań dziennikarza "w celu uzyskania materiału prasowego". Nie wiadomo, czy będzie apelacja Reporter i jego obrońca nie chcieli wypowiadać się bezpośrednio po publikacji wyroku co do ewentualnej apelacji. Prokurator Piotr Bilewicz z Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe powiedział dziennikarzom, że satysfakcjonują go ustalenia sądu dotyczące samego faktu popełnienia przestępstwa. Zapowiedział, że prokuratura wystąpi o pisemne uzasadnienie wyroku i wtedy zdecyduje, czy złożyć apelację.