Przypomnijmy, że Sejm, obradując w piątek późnym wieczorem w Sali Kolumnowej, uchwalił m.in. przyszłoroczną ustawę budżetową. Wcześniej opozycja przez wiele godzin blokowała mównicę sejmową, uniemożliwiając prowadzenie obrad. W tej sytuacji marszałek Sejmu Marek Kuchciński podjął decyzję o przeniesieniu głosowań budżetowych do Sali Kolumnowej. Politycy opozycji zarzucili PiS, że podczas głosowania w Sali Kolumnowej nie było kworum. Po głosowaniu marszałek Sejmu Marek Kuchciński poinformował, że w głosowaniu nad budżetem na 2017 rok udział wzięło 236 posłów, za jego uchwaleniem było 234, przeciw 2, nikt się nie wstrzymał. Posłowie przyjęli też tzw. ustawę dezubekizacyjną. Zakłada ona m.in., że emerytury i renty byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL nie będą mogły być wyższe niż średnie świadczenia w ZUS. Opozycja nie wzięła udziału w głosowniach, a uchwalenie budżetu uznała za nielegalne. Noc w Sejmie Oprócz zamieszania, jakie powstało w Sejmie, awantura trwała również przed gmachem parlamentu. Zwolennicy KOD, którzy w nocy z piątku na sobotę kontynuowali protest przed Sejmem przeszli w marszu wokół sejmowych gmachów; wcześniej zablokowali wyjścia z Sejmu uniemożliwiając posłom wyjazd samochodami. Na czele marszu szedł lider KOD Mateusz Kijowski. Byli też politycy sejmowej opozycji a także przedstawiciele Partii Razem. Protestujący skandowali m.in.: wolne media, konstytucja. "Sejm został zerwany, tak jak warchołowie zerwali Sejmy szlacheckie" - mówił do protestujących Mateusz Kijowski. Wskazywał też, że w piątek protesty odbywały się nie tylko w Warszawie, ale i w innych miastach Polski. "Cała Polska sprzeciwia się temu bezprawiu" - mówił. "Nie ulegniemy, nie odejdziemy stąd. Będziemy tutaj protestować tak długo aż się poddadzą" - podkreślił Kijowski. W piątek po północy w sali posiedzeń Sejmu wciąż przebywała grupa posłów opozycji. Straż marszałkowska zamknęła galerię sejmową. Poproszono także dziennikarzy, aby opuścili Sejm, argumentując, że jest sobota, dzień wolny a Sejm zakończył pracę. Za dziennikarzami ujęli się posłowie m.in. z PO. "W Sejmie jest nadal kilkudziesięciu posłów, Sejm nadal pracuje, nie ma powodu by dziennikarze wychodzili" - podkreśliła b. premier Ewa Kopacz. Agnieszka Pomaska (PO) zapowiedziała, że posłowie opozycji będą pełnić dyżury na sali plenarnej Sejmu "w sobotę przez całą noc i cały kolejny dzień i jak długo trzeba będzie." Posłanka zaprosiła do udziału w manifestacji w sobotę w południe przed Pałacem Prezydenckim. Spór z policją Kolumna samochodów z politykami PiS m.in. z premier Beatą Szydło oraz prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim opuściła Sejm przed godz. 3 w nocy. Wyjazd samochodów próbowali zablokować manifestujący przed Sejmem m.in. Obywatele RP.Polityków ochraniał szpaler policji. Przez chwilę trwała przepychanka pomiędzy policją, a demonstrantami, którzy nie chcieli dopuścić do wyjazdu samochodów. "Politycy PiS w milczeniu, we wstydzie i przy zgaszonych światłach opuścili mury Sejmu - mówili później dziennikarzom w Sejmie posłowie PO i Nowoczesnej. Według nich, aby szef PiS Jarosław Kaczyński mógł wyjechać z gmachu parlamentu policja użyła gazu łzawiącego."To co dziś widzieliśmy, że użyto gazów łzawiących, żeby tylko prezes Jarosław Kaczyński mógł wyjechać z Sejmu uważamy, że są to rzeczy niedopuszczalne" - powiedział dziennikarzom w Sejmie poseł Nowoczesnej Jerzy Meysztowicz. W jego ocenie w piątek suweren przemówił. "PiS zawsze powoływało się na to, że suweren ich wybrał, że słuchał suwerena, słuchał ludzi. Dzisiaj suweren powiedział jak traktuje działania PiS" - mówił Meysztowicz. Wtórował mu poseł PO Arkadiusz Myrcha, który stwierdził, że "Jarosław Kaczyński nie cofnie się przed niczym". Myrcha relacjonował też dziennikarzom, że gdy politycy PiS opuszczali gmach Sejmu, poseł Marek Suski (PiS) potknął się. Jak dodał, "doszło do tego pod naporem osób, które tam stały". "Osób ze strony straży marszałkowskiej i innych osób zabezpieczających posłów PiS" - dodał. Według Myrchy tych osób było dość dużo, zdecydowanie więcej niż posłów opozycji czekających na ich wyjście (przed gabinetem marszałka). "To był przypadek, że pod naporem tego wszystkiego poseł Suski się potknął. Od razu każdy pomógł mu wstać" - zapewnił Myrcha. Wcześniej policja ostrzegła protestujących przed Sejmem zwolenników KOD o możliwości użycia środków przymusu bezpośredniego. "Wzywa się do opuszczenia miejsca zgromadzenia osoby postronne: posłów, senatorów oraz inne osoby posiadające immunitet" - brzmiał komunikat policji. "Na podstawie przepisów prawa wydaje się polecenie o zaprzestaniu działania polegającego na używaniu drogi publicznej niezgodnie z jej przeznaczeniem" - podkreśliła policja. "W przypadku nie podporządkowania się poleceniom wydanym przez policję zostaną użyte przewidziane prawem środki przymusu bezpośredniego" - podkreślono. Policja odpowiada "Wobec protestujących przed Sejmem policja nie użyła gazu łzawiącego" - odpowiedział na zarzuty rzecznik Komendy Stołecznej Policji Mariusz Mrozek. "Na tę chwilę nikt nie jest zatrzymany" - podkreślił w sobotę Mrozek w TVN24. Jak zapewnił, policja nie użyła gazu łzawiącego wobec protestujących, którzy uniemożliwiali opuszczenie terenu parlamentu przez kolumnę aut m.in. z premier Beatą Szydło i prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. "To była świeca dymna rzucona przez jedną z osób protestujących" -wskazał Mrozek. "Policjanci użyli tylko i wyłącznie siły fizycznej żaden inny środek przymusu nie został użyty" - zaznaczył rzecznik KSP wskazując, że są to działania zgodne z prawem. Jak dodał zamieszanie, które sfilmowały kamery telewizyjne było skutkiem "zachowania osób, które uniemożliwiły wyjazd kolumny z tereny parlamentu". "Czyli osób, które wbiegały pomiędzy te samochody zagrażając przede wszystkim własnemu bezpieczeństwu" - podkreślił. Mrozek poinformował ponadto, że po północy zgromadzenie osób protestujących przed Sejmem zostało rozwiązane, a "uczestnicy zostali bardzo intensywnie informowani, że ich działania są nielegalne i stoją w sprzeczności z obowiązującym prawem". Mrozek poinformował też, że teren parlamentu zabezpiecza kilkuset policjantów.