15 listopada dwójka polskich dziennikarzy wyjechała przez Turcję do Syrii. Udało im się dotrzeć do stolicy, Damaszku. Tam ślad po nich zaginął. Po kilku dniach ich rodziny i służby zorientowały się, że brak kontaktu oznacza, iż zostali porwani. Z ustaleń dziennikarzy RMF24 wynika, że byli przetrzymywani w areszcie domowym, w przyzwoitych warunkach. Nie byli bici, ani przesłuchiwani. Przez telefon udało im się nawiązać kontakt z Polską. Do akcji wkroczyli nasi dyplomaci oraz tajne służby. Operacją miał zarządzać koordynator specsłużb, minister Mariusz Kamiński. Na miejscu, nasi funkcjonariusze negocjowali z porywaczami i w nocy z 23 na 24 grudnia doprowadzili do uwolnienia Polaków oraz przerzucenia ich do kraju. Śledztwo w sprawie porwania polskich dziennikarzy przez terrorystów w Syrii wszczęła krakowska prokuratura. - Śledztwo ma charakter niejawny, więc nie mogę o nim zbyt dużo powiedzieć - powiedział Piotr Kosmaty, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Mężczyźni realizowali tam materiał o tzw. Państwie Islamskim na zlecenie amerykańskiego producenta.