Zmowa milczenia na Podlasiu. Ludzie w katastrofalnych warunkach
Ludzie jak duchy błąkają się po budynku. Miał być ich bezpieczną przystanią, a stał się nieznośną umieralnią. W okolicy od lat plotkowano o nieludzkich warunkach, niedożywieniu, zimnie, braku intymności. Po kilkumiesięcznym śledztwie Interii opisujemy życie w domu opieki Jesień Podlasia w Nurcu.

Ciemny korytarz wydaje się nie mieć końca. Wzrok mieszkańców na długo zapada w pamięć. Mętny, pusty, nieobecny. Przy jednym ze stołów siedzi kobieta na wózku, głowę opartą ma o blat. Może śpi? Tuż przy głównym wejściu na niewielkim krześle siedzi starszy mężczyzna i pali papierosa. W całym budynku unosi się dym, dusi w gardle i szczypie w oczy. Jest ranek, dzień jest jasny i ciepły. Na zewnątrz czuć mroźne i rześkie powietrze. W środku? Półmrok, stęchlizna, jakby od dawna nikt nie otwierał okien.
Zamknięte drzwi
22 lutego. Podjeżdżamy pod dom opieki Jesień Podlasia w Nurcu, niewielkiej wsi w województwie podlaskim. Nurzec 10 lat temu zamieszkiwało niewiele ponad sto osób. Dziś domy wzdłuż głównej drogi wydają się opuszczone. Jest sobota, po godzinie 10. Dom opieki otoczony jest wysokim ogrodzeniem, główna brama wygląda, jak wejście do zagrody dla zwierząt. Jest zamknięta. Po prawej stronie jest wąska droga, którą podchodzimy pod spory budynek. Tren wokół jest zaniedbany. Kręcą się tam koty, na ziemi leżą niedopałki papierosów, gdzieniegdzie puszki po piwie. Drzwi do budynku są przeszklone, ale zamknięte. Po chwili otwiera je kobieta.
- Do kogo? - pyta.
- To dom opieki? - upewniamy się. Wyjaśniamy, że chcemy porozmawiać o umieszczeniu tam starszej osoby. Udaje nam się wejść do środka.
W pierwszej chwili uderza zapach papierosów. Później wzrok mieszkańców. Wpatrują się w nas. Ich ubrania są brudne, niektóre potargane, wyglądają jakby od dawna się nie myli. Są chudzi, niektórzy wręcz wychudzeni. Jeden z mężczyzn ma na nosie świeżą ranę. Kobieta, która otworzyła nam drzwi, zapewnia, że zaraz przyjdzie ktoś, kto z nami porozmawia. Siedzący przy drzwiach mężczyzna ruchem głowy wskazuje schody i mówi do nas: "do góry, na górze". Co chce nam przekazać? Powtarza to kilka razy, aż pojawiają się opiekunki. Z krótkiej rozmowy dowiadujemy się, że koszt umieszczenia tu naszej "cioci" to 3800 złotych miesięcznie. W cenie jest wyżywienie, całodobowa opieka, leki i pampersy. Ubrania można dostarczyć samemu, albo korzystać z tych, które są w ośrodku. Istotny jest też wykaz leków, które "ciocia" przyjmuje.
- Ludzie tu są różni. Schizofrenia, Parkinson. Wszystkie osoby, które są starsze mają już takie otępienie, jeżeli się teraz nie pokazuje to z czasem się pokaże - mówi jedna z opiekunek.
- Są osoby, które przeniosły się do innych domów, ale wracają do nas - twierdzi kobieta, kiedy dopytujemy o warunki. Zapewnia też, że podopieczni są pod opieką lekarza.
Chcemy zobaczyć budynek. W głównej sali, która służy za stołówkę, kilka osób ogląda telewizję. Na części ścian zaczęto kłaść płytki. - Trwa remont - rzuca kobieta i każe nam się "nie przejmować". Pokoje są małe, na pojedynczych łóżkach leżą mieszkańcy domu. Patrzą na nas, ale nic nie mówią, nie uśmiechają się, nie są ciekawi, kim jesteśmy. Oglądamy kolejne pomieszczenia razem z ich lokatorami, w jednym nie ma drzwi do łazienki. Opiekunki przyznają, że w pokojach są łazienki, ale i tak biorą wszystkich pod wspólny prysznic.
W pokojach mieszkańcy umieszczani są losowo, jeśli się nie dogadują albo pobiją, zostają przeniesieni. Pytamy, ilu jest podopiecznych. - Nas obowiązuje tajemnica, ale ile by nie było, każdemu zapewniona jest opieka - odpowiada pracownica.
Kiedy kierujemy się do wyjścia podbiega do nas niska i szczupła kobieta. Zaczyna podwijać rękawy swetra i pokazuje nam ręce. Chce coś powiedzieć, ale przez brak zębów trudno ją zrozumieć. Opiekunka odgania kobietę, mówi: "idź idź, dostaniesz ciasteczko".
Wychodzimy z budynku. Drzwi zamykają się na klucz.

Zmowa milczenia
"W jednym z dps w województwie podlaskim dzieją się rzeczy straszne. Pacjenci mają wszy, świerzb, są głodni. Przez lata podobno wiele osób i instytucji o tym wie, ale nie reagują" - to wiadomość, jaką dostajemy w połowie lutego razem z kontaktem do osoby, która decyduje się z nami rozmawiać. Dodaje, że kilku pacjentów z Nurca trafiło do innych ośrodków, gdzie personel był wstrząśnięty ich stanem.
Wszyscy wiedzą o tym od lat, ale z tym się nic nie da zrobić. Ludzie, którzy tam pracują boją się mówić
Umawiamy się na spotkanie. Słyszymy o przerażających praktykach, które mają miejsce w Jesieni Podlasia, ale okazuje się, że to zaledwie preludium do tego, czego dowiemy się później.
- Mieszkańcy są zaniedbani, nie odwiedza ich nawet lekarz - słyszymy. Wtedy też pierwszy raz pojawia się wątek piętra, na którym mają być trzymani pacjenci w najgorszym stanie. - Do nich nikt nie wchodzi, nie są nawet myci - mówi nasz rozmówca.
Czy mieszkańcy Nurca albo okolicznych Bociek (gmina, w której położony jest Nurzec), wiedzą o tym, co dzieje się w domu opieki? - Wszyscy wiedzą o tym od lat, ale z tym się nic nie da zrobić. Ludzie, którzy tam pracują boją się mówić, jedna kobieta już nie wytrzymała i się zwolniła. Wie pani, tu każdy każdego zna. U nas nawet mówi się tak między sobą "uważaj, bo cię oddam do Nurca" - słyszymy.
Dzięki naszemu kontaktowi udaje się też porozmawiać z jednym z byłych mieszkańców domu opieki. To starszy mężczyzna, który trafił do innego ośrodka. Miał na sobie brudne ubrania, był wychudzony, miał wszy. - Pamięta pan, jak tam było? - pytamy. Mężczyzna nie odpowiada. Kiedy wreszcie chce się odezwać, z ust wypada mu sztuczna szczęka. Wspomina, że syn oddał go do domu opieki, ale niewiele z niego pamięta. Słowa są trudne do zrozumienia, towarzyszy im stukot sztucznych zębów. Dopytujemy pracowników ośrodka, co się stało. Twierdzą, że pan był tak wygłodzony, że szczęka, którą miał, przestała pasować, dlatego wypada z ust przy każdej próbie komunikacji.
Czy ktoś inny zdecyduje się z nami porozmawiać? Nasze źródło twierdzi, że nie. Wszyscy boją się mówić. Postanawiamy zapytać o dom opieki na lokalnej grupie facebookowej. Formujemy proste pytanie: Jakie są warunki w domu opieki w Nurcu? Można tam spokojnie zostawić osobę starszą?
Pojawiają się komentarze, część z nich zostaje później usunięta. Udaje nam się jednak nawiązać kilka kontaktów. Jednym z nich jest osoba dobrze znająca ośrodek od wewnątrz. Na jaw wychodzą kolejne szokujące informacje.
- Była tam taka sytuacja, że człowiek spadł w nocy z łóżka. Był taki słaby, że sam nie mógł się podnieść. Leżał do rana i zmarzł, bo tam za ciepło nie jest. Oszczędzają na ogrzewaniu - dowiadujemy się. Znów słyszymy też o zmowie milczenia.
- Nie można o tym mówić, ale jest dużo ludzi, co wiedzą. Z tymi pluskwami to tajemnica, jak się sanepid dowie, to zamknie ośrodek - dodaje nasz rozmówca. Mówi też o przeterminowanym jedzeniu, które dostają podopieczni.
Mieszkańcy nie mogą wychodzić z domu, drzwi zamykane są na klucz, a w oknach nie ma klamek. Nie pamiętają też, kiedy widzieli lekarza
Kolejna osoba opowiada nam o znajomej, która znalazła się w trudnej sytuacji finansowej i chciała zatrudnić się w Jesieni Podlasia. Dzień przed rozpoczęciem pracy dostała anonimowy telefon. Głos w słuchawce przekonywał, żeby tego nie robiła, żeby tam nie szła, bo ma małe dziecko i może przynieść do domu jakieś choroby.
Po kilku dniach ponawiamy kontakt z osobami, które zdecydowały się z nami rozmawiać. Dowiadujemy się, że do ośrodka dotarła informacja, że ktoś się nim interesuje. Szefowa miała kazać pracownikom podpisać klauzulę poufności i zabronić mówić o tym, co widzą. Część naszych rozmówców relacjonuje, że usłyszała wyzwiska. Niektóre z naszych kontaktów zostały zerwane, ale nie wszyscy chcieli odpuścić.
Jeden z informatorów zdecydował o zgłoszeniu sprawy do Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku. Zrobił to anonimowo w porozumieniu z nami. Była połowa marca.

Ślady krwi
Od 2022 roku w budynku trwa ciągły remont, zarówno pokoi, jak i łazienek. Na podłodze i meblach leżą niedopałki z papierosów. Pokoje są przeludnione, w domu mieszkają 64 osoby, choć zgodnie z decyzją Wojewody Podlaskiego placówka ma prawo do zapewnienia 48 miejsc. Za pobyt płacą mieszkańcy i ich rodziny. Zakładając, że kwota to 3800 zł, tak jak usłyszeliśmy w domu opieki, miesięcznie daje to ponad 240 tysięcy złotych.
Nie wszyscy w domu mają dostęp do łazienki. Dyrektorka ośrodka tłumaczy, że mieszkańcy korzystają z tych ulokowanych w pokojach innych mieszkańców. W budynku jest jedna wyremontowana toaleta. Zamknięta na klucz... z obawy przed jej zniszczeniem.
Podłoga klei się od brudu, są na niej resztki jedzenia i ślady zaschniętej krwi. Miejscami jest mokra i śmierdząca. Po całym budynku plątają się koty dyrektorki. Jest ich tam ponad 10. W różnych miejscach porozkładane są też miski z kocim jedzeniem.
Na piętrze mieszka 21 osób. Do trzech pokoi wejście jest zabite deskami. Po ich usunięciu okazuje się, że w środku jest łóżko, materace i pościel. Podopieczni domu mówią, że mieszkały tam trzy osoby.
Nie wszyscy mają jednak swój kąt, jeden z domowników ma tylko łóżko ustawione na korytarzu tuż przy łazience. A tam? Brak desek sedesowych, pokryw na spłuczki, słuchawek prysznicowych, luster, zasłon prysznicowych. Są za to inne przedmioty: walizki, gaśnica, zużyte czajniki. Rzeczy osobiste mieszkańcy przechowują w miskach. W umywalkach brak ciepłej wody. Kąpiel? Rzekomo raz w tygodniu, jednak nie ma na to potwierdzenia w raportach dyżurnych pracowników.
W pokojach brakuje mebli, ubrania mieszkańcy trzymają więc w reklamówkach na łóżku, podłodze, parapecie. Niektórzy chowają je pod poduszką. Powód? Ubrania oddane do prania nie wracają. Nie ma tu mowy o zapachu czystej pościeli, ta na łóżkach jest stara, zniszczona, poplamiona. Zamiast prześcieradeł na materacach są foliowe ochraniacze. Część pościeli jest mokra. Mieszkańcy śpią pod kocami, narzutami, śpiworami.
Dziennie są cztery posiłki. Między nimi nie ma dostępu do jedzenia ani wody, więc resztki jedzenia mieszkańcy upychają w szafkach, szufladach, reklamówkach. Wodę trzymają w wiaderkach i butelkach.
Personelu, który ma opiekować się mieszkańcami, jest o wiele za mało. W dokumentacji brakuje umów o pracę.
Mieszkańcy nie mogą wychodzić z domu, drzwi zamykane są na klucz, a w oknach nie ma klamek. Nie pamiętają też, kiedy widzieli lekarza. Prawdopodobnie był w ośrodku kilka miesięcy temu. Niektórzy są osłabieni, bezwładnie leżą na łóżkach, jeden z nich podejrzewa, że ma półpaśca, nie jest w stanie podnieść się o własnych siłach. Inny, cewnikowany, jest w placówce od 1,5 tygodnia. Przez ten czas nie było u niego lekarza. 11 mieszkańców zgłoszonych jest do Poradni Zdrowia Psychicznego w Bielsku Podlaskim. Brak dokumentacji medycznej, która potwierdziłaby leczenie.
Wydawaniem leków zajmuje się sama dyrektor placówki. Mówi, że przyjmuje je "około" 48 mieszkańców. Kobieta rozdziela je z pamięci, twierdząc, że pamięta komu, jaki lek należy podać. Medykamenty trzyma w niepodpisanych reklamówkach i pudełkach w prywatnej części budynku. Leki leżą na ziemi, na stole, w szafkach. Wśród nich przechadza się jeden z kotów.
To obraz, jaki w domu opieki Jesień Podlasia w Nurcu zastali kontrolerzy z Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku.
Protokół z kontroli przeprowadzonej w marcu 2025 roku liczy 13 stron. Sporządziły go te same osoby, które wcześniej kontrolowały placówkę
"Należy stwierdzić, że sposób świadczenia usług w placówce nie uwzględnia stanu zdrowia, sprawności fizycznej i intelektualnej oraz indywidualnych potrzeb i możliwości osób w niej przebywających, a także praw człowieka, w tym w szczególności prawa do godności, wolności, intymności i poczucia bezpieczeństwa niezgodnie z art. 68 ust. 2 ustawy o pomocy społecznej" - uznali kontrolerzy.
Wyniki kontroli zostały przedstawione w protokole podpisanym przez kierownika placówki. Nie wniesiono do nich zastrzeżeń.
Podlaski Urząd Wojewódzki w Białymstoku kontrolował placówkę kilkukrotnie. Ostatni raz w listopadzie 2023 roku, by sprawdzić, czy zrealizowano zalecenia z poprzedniej kontroli, której wynik był negatywny. Dokument liczył pięć stron.
Nie było w nim mowy o warunkach urągających ludzkiej godności, lekach wydawanych "na oko", braku ciepłej wody, toaletach bez drzwi, spaniu na korytarzu i śladach krwi na podłodze. Te informacje znalazły się w kontroli przeprowadzonej 16 miesięcy później - po anonimowej wiadomości od jednego z naszych informatorów. Czy sytuacja w domu opieki uległa tak krytycznemu pogorszeniu w półtora roku?
Protokół z kontroli przeprowadzonej w marcu 2025 roku liczy 13 stron, opublikowano go na stronie urzędu pod koniec kwietnia. Sporządziły go te same osoby, które wcześniej kontrolowały placówkę.
Cichy szept
O to, co dalej - wobec tak druzgocących wyników kontroli - z domem opieki w Nurcu, pytamy w Podlaskim Urzędzie Wojewódzkim w Białymstoku.
Dowiadujemy się, że 16 maja kierownik domu opieki poinformowała o realizacji części zaleceń pokontrolnych oraz o terminach wykonania pozostałych zaleceń.
"Odpowiedź na pismo jest w trakcie weryfikacji przez pracowników PUW" - przekazała nam rzeczniczka wojewody.
O sprawie chcemy też porozmawiać z dyrektorką domu opieki Joanną Cylwik. Bezskutecznie. Za każdym razem słyszymy, że jej nie ma, pojechała do lekarza, do sklepu, będzie za godzinę, dwie… Do rozmowy nie dochodzi.
Dom opieki Jesień Podlasia w Nurcu wciąż działa. Okoliczni mieszkańcy nadal szepczą o tym, co dzieje się w środku. Nikt ich nie słucha. Tak samo, jak podopiecznych domu opieki.
Paulina Sowa (kontakt do autorki: paulina.sowa@firma.interia.pl)