Sąd skazał ich także na kary po 15 tys. zł grzywny (które prawie w całości zostaną zaliczone na poczet aresztów, w których oboje oskarżeni przebywali prawie przez pół roku) a także orzekł wobec nich obowiązek częściowego naprawienia szkody poszkodowanych osobom, firmom i instytucjom, którzy takie wnioski złożyli. Sąd przez ponad godzinę odczytywał dane w sumie ponad 2 tys. pokrzywdzonych, podając kwoty od kilkudziesięciu złotych do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Według szacunków oskarżyciela, to w sumie kilkaset tysięcy złotych, które skazani muszą pokrzywdzonym oddać. W każdym przypadku chodzi o 77 proc. kwoty wyjściowej, bo 23 proc. spłacił poszkodowanym już wcześniej syndyk z masy upadłościowej spółki. Wyrok nie jest prawomocny. Prokurator, który chciał dla oskarżonych kar po trzy lata więzienia bez zawieszenia i przyjęcia, że doszło do przywłaszczenia przez nich pieniędzy od klientów "Grosika", po publikacji orzeczenia nie wiedział jeszcze, czy będzie składał apelację. Skazanych w sądzie nie było. Nieistniejący już "Grosik" był typowym pośrednikiem finansowym. Ponieważ pobierał niskie opłaty, wiele osób przez niego regulowało swoje rachunki, np. płaciło czynsz, rachunki za prąd, gaz itp. Śledczy wyliczyli, że od grudnia 2004 do września 2005 roku agencja działała na szkodę co najmniej ponad 8,3 tys. osób fizycznych i szeregu firm, których zlecenia przelewów pieniędzy przyjęła, ale nie zrealizowała. Łączną kwotę tych należności wyliczyli na 1,7 mln zł. Sąd okręgowy uznał jednak, że nie ma dowodów na przywłaszczenie pieniędzy przez skazanych i skazał ich przede wszystkim za to, że w porę nie złożyli wniosku o ogłoszenie upadłości spółki, mimo iż straciła już ona płynność finansową. Jak uzasadniał sędzia Janusz Sulima, powołując się na opinie biegłych w tej sprawie, już pod koniec lutego 2005 roku można było zrobić bilans spółki i stwierdzić, że jest ona niewypłacalna i złożyć wniosek o ogłoszenie upadłości, podczas gdy stało się to dopiero we wrześniu 2005 roku. Sąd zwrócił uwagę, że skazanie b. zarządu "Grosika" z tego paragrafu kodeksu spółek handlowych daje innym poszkodowanym otwartą drogę do dochodzenia roszczeń od skazanych. - To bardzo istotne dla wszystkich - mówił sędzia. Kara łączna obejmuje też m.in. naruszenie przepisów o rachunkowości (chodziło m.in. o brak ewidencjonowania w księgach rachunkowych usług franczyzobiorców). Sąd ocenił, że w dokumentach spółki był "chaos", ale że nie można było przypisać oskarżonym przywłaszczenia pieniędzy klientów, czyli głównego zarzutu oskarżyciela. Sędzia Janusz Sulima mówił, że nie było dowodów, które pozwoliłby ustalić taki zamiar oskarżonych. Sędzia ocenił, powołując się na zeznania świadków w tym procesie, że celem oskarżonych nie było przywłaszczenie pieniędzy wpłacanych w punktach kasowych "Grosika". Mówił, że oskarżeni próbowali - mimo trudności finansowych - nadal prowadzić działalność. Podkreślał, że nie ma dowodów na to, że oskarżeni "wyprowadzali" pieniądze ze spółki. Dodał, że nikt nie stwierdził i nie ma na to żadnych dowodów, by oskarżeni mieli jakieś prywatne konta, na które były przelewane pieniądze wpłacane przez klientów +Grosika+, by dzięki temu zgromadzili jakieś ogromne majątki czy kupowali nieruchomości za granicą. Sulima podkreślił, że dopiero takie ustalenia pozwalałyby na przypisanie oskarżonym przestępstwa przywłaszczenia. Sprawa "Grosika" była jednym z najdłużej prowadzonych śledztw białostockiej prokuratury; trwało kilka lat, bo było wielu pokrzywdzonych, z których duża część sama zgłosiła się na policję. Konieczne też było wykonanie ekspertyz finansowych. Proces w pierwszej instancji trwał od maja 2010 roku.