Dwoje innych miejskich urzędników sąd uniewinnił. Wyrok jest nieprawomocny. Dwóch b. członków zarządu Białegostoku oraz dwoje miejskich urzędników prokuratura oskarżyła o to, że swymi działaniami doprowadzili do strat kilku milionów złotych w budżecie miasta. Chodzi o to, że mimo problemów z inwestycją wykonawcy zapłacono, nie egzekwując przy tym kar umownych. Zbudowana ponad sześć lat temu na wysypisku śmieci w podbiałostockich Hryniewiczach oczyszczalnia nie działa do dziś. Prokuratura uznała, że w tej sytuacji doszło do wyrządzenia "szkody wielkich rozmiarów" w majątku gminy. Jak mówił w uzasadnieniu sędzia Janusz Sulima, były wiceprezydent miasta Marek K.(obecnie wiceprzewodniczący Rady Miejskiej, radny PiS) oraz były członek zarządu miasta Krzysztof S. byli bezpośrednio odpowiedzialni za nadzór nad inwestycją w Hryniewiczach. W ocenie sądu nie dopełnili oni wynikających z tego obowiązków, a przez nieegzekwowanie należnych kar od wykonawcy oczyszczalni wyrządzili gminie "szkodę wielkich rozmiarów". Odebrano obiekt z usterkami oraz po terminie umowy, usterek nie usunięto. Odbiór inwestycji, która ma usterki i nie działa należycie nazwał "kuriozalnym". Porównał to do zawarcia umowy-kupna samochodu, który ma uszkodzony silnik. - Czy tak powinien postępować dobry gospodarz? Chyba nie - pytał retorycznie sąd. Nawiązując do argumentu poruszanego w mowach końcowych w tym procesie przez obrońcę oskarżonych wiceprezydentów, że zawarta z wykonawcą budowy oczyszczalni umowa nie dotyczyła technologii oczyszczalni, a jedynie budynków, sędzia Sulima znów użył porównania z kupnem samochodu i powiedział, że gdy ktoś kupuje samochód, to naturalnym jest, że umowa dotyczy całego auta, a nie tylko karoserii. - Po co komu był sam budynek - mówił. Sędzia mówił, że poszkodowanym w sprawie jest gmina Białystok i wszyscy jej mieszkańcy, mimo, że formalnie nie było w sprawie strony poszkodowanej. Podkreślił, że żadnemu z oskarżonych nie zarzucano, że ktokolwiek "przywłaszczył choćby złotówkę". Sąd uzasadnił uniewinnienie dwojga urzędników tym, że nie mogli oni odpowiadać za stawiane im zarzuty w tej sprawie, bo mogły za to odpowiadać wyłącznie osoby z zarządu miasta odpowiedzialne za zarządzanie - w tym wypadku mieniem miasta, czyli takie, które miały możliwość samodzielnego podejmowania decyzji. Według sądu, urzędnicy - ówczesny naczelnik wydziału budownictwa i jego zastępca (obecnie to dyrektor i wicedyrektor departamentu wydziału inwestycji Urzędu Miejskiego) takich możliwości nie mieli. Sąd argumentował, że mogli jedynie wnioskować do zarządu miasta o egzekwowanie kar. Dlatego sąd nie znalazł podstaw, by przypisać im winę zarzucaną przez prokuraturę. Sąd podkreślił, że inwestycja w Hryniewiczach była trudna. Zaznaczył, że ma świadomość, że często - jak to określił sędzia Sulima - "oskarżeni byli stawiani pod ścianą", czy nawet balansowali na granicy prawa, ale podkreślił, że powinni skuteczniej egzekwować kary od wykonawcy (w międzyczasie firma ta ogłosiła upadłość) dla dobra miasta i wykazywać się rozsądkiem, bo powinni byli brać pod uwagę fakt, że w gospodarce rynkowej może dojść do upadłości firmy. Sąd zaznaczył, że gdyby ta firma nie upadła, może nie byłoby i tej sprawy w sądzie. Sędzia odniósł się też do padającej w akcie oskarżenia kwoty około 4 mln zł strat, jakie miałoby wskutek działalności oskarżonych ponieść miasto. Powołując się na opinie biegłych, dodał, że - w ocenie sądu - ta kwota jest znacznie niższa - około 1,6 mln zł, a realna możliwa do wyegzekwowania była jeszcze niższa. Sąd przypomniał, że zawiadomienie w tej sprawie składała do prokuratury Najwyższa Izba Kontroli, potem także jeden z białostockich radnych. Dodał, że na początku sprawa była prowadzona w innym kierunku, wyłączano z niej także wątek do osobnego rozpoznania, ale zakończyło się to umorzeniem postępowania. Prokurator w mowie końcowej przypominała, że pierwotnie w postępowaniu sprawdzano, czy decyzja o budowie oczyszczalni była uzasadniona ekonomicznie i ekologicznie, ale to śledztwo nie dało podstaw do postawienia zarzutów. Troje obecnych w sądzie na ogłoszeniu wyroku oskarżonych nie chciało komentować jego treści.