Oskarżeni, to trzej policjanci zajmujący się walką z korupcją i lekarz uważany za inspiratora całej akcji. Argumenty stron wygłaszane były za zamkniętymi drzwiami, bo Sąd Rejonowy w Białymstoku utajnił mowy końcowe, które trwały ponad cztery godziny. Utajnienie wystąpień stron sąd uzasadnił tym, że w procesie część dowodów była materiałami tajnymi. Chodzi głównie o samo przygotowanie i przebieg policyjnej prowokacji wobec lekarza. Informacje PAP o karach, których domaga się prokurator oraz o dacie publikacji wyroku pochodzą ze źródeł sądowych. Oficjalną informację o tym procesie, biuro prasowe sądu ma podać w piątek. Proces dotyczył wykorzystania przez policję tzw. kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej kardiochirurgowi, szefowi kliniki w szpitalu klinicznym w Białymstoku, Tomaszowi Hirnle. W czerwcu 2005 roku podstawione osoby, które w akcji odegrały rolę żony i córki pacjenta wymagającego operacji kardiochirurgicznej, zostawiły w gabinecie lekarza 5 tys. zł w kopercie. Po długim procesie kardiochirurg został uniewinniony a sądy orzekły, że nie mając żadnych wiarygodnych informacji, iż przyjmuje on łapówki, nie można było w sposób legalny przeprowadzić takiej akcji wobec niego. To, że cała sprawa jest intrygą jednego lekarza wobec drugiego, wyszło na jaw dzięki dziennikarskiemu śledztwu. Autor reportażu zawiadomił Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie i to ona oskarżyła lekarza, policjantów i trzy osoby biorące udział w prowokacji. Prokuratura ta uznała bowiem, że w akcji bezpodstawnie wykorzystano instytucję kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej. Oceniła także, że doszło do wprowadzenia w błąd prokuratora okręgowego w Białymstoku, który udzielał zgody na zastosowanie tej prowokacji. Uznawanemu za jej inspiratora lekarzowi zarzucono m.in. tworzenie fałszywych dowodów, składanie fałszywych zeznań i nakłanianie do ich składania (za obietnicę zapłacenia 20 tys. zł) dwóch innych osób, biorących bezpośredni udział w prowokacji. Dwie kobiety, które w akcji odegrały rolę rodziny pacjenta, dobrowolnie poddały się karze więzienia w zawieszeniu na samym początku tego procesu. Proces mężczyzny, który był pacjentem, został wyłączony do odrębnego postępowania i trafił do sądu w Warszawie, gdzie jeszcze się nie rozpoczął. Dlatego ostatecznie, na ławie oskarżonych przed białostockim sądem zasiada trzech policjantów, którzy brali udział w przygotowaniu akcji oraz lekarz uważany za inspiratora działań przeciwko jego ówczesnemu przełożonemu. Wszyscy do zarzutów nie przyznają się. Proces trwał 2,5 roku, wcześniej przez kilkanaście miesięcy nie mógł się zacząć. Terminy były bowiem przesuwane z różnych powodów formalnych, a potem z powodu problemów zdrowotnych: najpierw kolejnych oskarżonych, później również sędziego, który miał sprawę prowadzić.