Wielu z nich odniosło wówczas obrażenia. Dziesięcioro ich koleżanek i kolegów oraz trzech kierowców zginęło w wypadku. Doszło wówczas do zderzenia autokaru z ciężarową lawetą. Po zderzeniu autokar stanął w płomieniach. Proces pośrednio związany jest z tym wypadkiem. Oskarżeni zostali małżonkowie Z., do których należała nieistniejąca już firma, której autokar przewoził uczniów. Prokuratura zarzuciła im szereg nieprawidłowości dotyczących rozliczania czasu pracy kierowców czy zgłaszania ich zarobków do ZUS. Najpoważniejszy zarzut to sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej poprzez dopuszczenie do pracy kierowcy, który z powodów zdrowotnych nie powinien mieć zawodowych uprawnień do prowadzenia autokarów czy ciężarówek. Do zarzutów oskarżeni nie przyznają się. Za sprawą wniosków oskarżycieli posiłkowych, bliskich tych uczniów, którzy zginęli w wypadku, sąd stara się też wyjaśnić okoliczności tragedii. W tym zakresie prokuratura śledztwo umorzyła, bo sprawca wypadku - kierowca autokaru - zginął. Jak mówią przedstawiciele rodzin zmarłych, chodzi o to, by w przyszłości podobne zdarzenia nie miały miejsca, a wycieczki szkolne były organizowane zgodnie z przepisami. W czwartek złożyła zeznania pierwsza dziewczyna, we wrześniu 2005 roku licealistka i uczestniczka wyjazdu maturzystów do Częstochowy. Opowiadała o tym, co pamięta z okoliczności wyjazdu i momentu, gdy doszło do tragicznego zdarzenia. Dziewczyna - dziś studentka, w wypadku ranna i przez rok poddawana rehabilitacji - powiedziała m.in., że i przed wyjazdem, i potem, gdy młodzież siedziała już w autokarze, podczas jazdy, nikt nie informował o sprawach dot. bezpieczeństwa. Z relacji świadka wynika, że nikt nie mówił, iż przy części siedzeń były pasy bezpieczeństwa, nikt nie udzielał też instrukcji jak się zachować, jak się ewakuować w sytuacji, gdyby autokar uległ wypadkowi, nie informowano np. o tym, że należy zbić szyby specjalnym młotkiem. Mówiła, że nie przyglądała się, czy w autokarze były takie młotki, które są obowiązkowym wyposażeniem. W jej ocenie w momencie wypadku wybuchła tak duża panika, że - jak powiedziała - nie sądzi, by ktoś miał czas zajmować się młotkiem, bo szybsze było wybijanie szyb przez chłopców nogami. Nie zapamiętała, czy na miejscu wypadku - po przybyciu służb ratunkowych - był jakiś koordynator tych działań. Pamiętała jedynie zdenerwowaną lekarkę, która od jednej z maturzystek usiłowała się dowiedzieć, ile osób jechało autokarem. Pytana przez sąd, jak oceniała jazdę kierowcy autokaru przed wypadkiem powiedziała, że jechał szybko, ale raczej nie za szybko. Przed nią wyjaśnienia składała dyrektor I LO w Białymstoku Grażyna Złocka-Korzeniewska. Pytana była przede wszystkim o organizację wycieczek szkolnych. Zanim zeznawać zaczęła była uczennica, Złocka-Korzeniewska pytała sąd, czy przesłuchania uczniów, którzy byli w autokarze są konieczne i prosiła, by tego zaniechać. Mówiła o traumie, jaką znowu będą przeżywali, mówiła o złym stanie psychicznym nauczycieli ze szkoły, którzy już składali zeznania. - Bardzo nam zależało, żeby oni jak najszybciej doszli do normalności, żeby się uśmiechali i chodzili do szkoły (...). Po czterech latach wzywanie uczniów na salę rozpraw, kazanie im przypominać sobie dokładnie, kto gdzie siedział, kto pierwszy zginął, kto pierwszy wybił szybę, jest to dla mnie, przepraszam, zbrodnia. Nie wolno tego robić - mówiła na korytarzu sądowym dziennikarzom. Sędzia Marek Dąbrowski wyjaśnił, że przepisy nie przewidują odstąpienia od przesłuchania dorosłego świadka, chyba że został z tego zwolniony z powodu stanu zdrowia. Zaapelował do mediów o zachowanie delikatności - chodziło przede wszystkim o robienie zdjęć i ujęcia telewizyjne - wobec tych osób, które mają najbardziej traumatyczne przeżycia związane z wypadkiem. Kolejni świadkowie mają być przesłuchiwani za tydzień. Pół roku temu przed białostockim sądem zakończył się pierwszy proces związany z wypadkiem koło Jeżewa. Skazanych zostało sześć osób, m.in. lekarka medycyny pracy, która wydała kierowcy zaświadczenie o tym, że może pracować, gdy w rzeczywistości miał on medyczne przeciwwskazania do zawodowego prowadzenia samochodów. Sąd skazał ją jednak jedynie za poświadczenie nieprawdy w dokumentach, a nie za - jak chciała prokuratura - sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej poprzez dopuszczenie do pracy chorego kierowcy. Wyroki te nie są prawomocne. Jeszcze we wrześniu sąd zajmie się apelacją.