W czerwcu przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku Marlena W. sugerowała, że to nie jej mąż Tomasz i jego bracia Mirosław i Krzysztof zabili recydywistę Józefa C., ale że zrobił to jej ojciec. Zeznania te różniły się od tego, co kobieta mówiła w śledztwie. Zważywszy także na to, że przez cztery lata prowadzenia sprawy Marlena W. konsekwentnie odmawiała zeznań, a złożyła je dopiero w obliczu grożącej mężowi kary sąd uznał, że kłamała i zawiadomił prokuraturę w Białymstoku o składaniu fałszywych zeznań. W wyniku śledztwa prokuratura zdecydowała o przedstawieniu Marzenie W. zarzutu, a by nie fatygować kobiety do Białegostoku, w drodze pomocy prawnej wezwano ją do prokuratury w Olsztynie i tu we czwartek przedstawiono jej zarzut. - Zarzut ten dotyczy złożenia fałszywych zeznań w trakcie rozprawy apelacyjnej w Białymstoku w sprawie tzw. linczu we Włodowie. Marlena W. nie przyznała się i odmówiła składania wyjaśnień. My złożyliśmy wnioski dowodowe, dalej sprawę prowadzić będzie prokuratura rejonowa w Białymstoku - powiedział jeden z obrońców Marleny W. mecenas Ryszard Afeltowicz. Dodał, że wnioski dowodowe, które złożyli obrońcy, mają zmierzać do potwierdzenia prawdziwości zeznań Marleny W. w Białymstoku - wnieśli oni m.in. o przesłuchanie kilku osób. - Jak okaże się, że z zawnioskowanych przez nas dowodów osobowych będzie wynikało, że Marlena W. mówiła prawdę, to znaczy, że ten zarzut jest całkowicie bezpodstawny - podkreślił drugi obrońca Józef Lubieniecki. Dodał, że on "nie ma co do tego wątpliwości". Lubieniecki przyznał, że prowadzenie teraz sprawy jest "nieco utrudnione", ponieważ akta głównej sprawy linczu we Włodowie są w Kancelarii Prezydenta, który rozważa, czy ułaskawić skazanych na kary po 4 lata więzienia braci W. Sama Marlena W. nie chciała we czwartek rozmawiać z mediami. Jak ustaliła , Marlena W. z powodu tej sprawy i swoich zeznań jest skonfliktowana z rodzicami oraz krewnymi. - Nie kryjemy, że jej sytuacja rodzinna nie jest za ciekawa, ale nie chcemy tego roztrząsać - potwierdził Afeltowicz. Do linczu we Włodowie doszło 1 lipca 2005 roku. Z rąk sąsiadów zginął wówczas recydywista Józef C. Mieszkańcy wsi i skazani w tej sprawie przez kilka lat utrzymywali, że do linczu doszło ponieważ C. zagrażał wsi, biegał po ulicach z maczetą, ale Sąd Apelacyjny w Białymstoku uznał, że te tłumaczenia nie znajdują odzwierciedlenia w aktach sprawy. Sąd Apelacyjny potwierdził jednak, że w dniu linczu policja nie zareagowała właściwie na prośby mieszkańców Włodowa o interwencję i nie wysłała na czas radiowozu - odpowiedzialni za to dwaj funkcjonariusze zostali prawomocnie skazani na kary więzienia w zawieszeniu.