Prokuratura uznała bowiem - na podstawie zbieranych przez dwa miesiące dowodów - że osoba, która rozpyliła gaz w szkole, nie naraziła uczniów i nauczycieli na poważne problemy zdrowotne lub utratę życia. Taka była kwalifikacja prawna zdarzenia. - Skala tego rozpylenia, a także okoliczności, wskazują, że żadna z osób, które przebywały w tej szkole, nie została narażona na utratę życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a to są znamiona przestępstwa - powiedział w środę szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe Marek Winnicki. Przyznał, że choć kilkadziesiąt osób trafiło do szpitala, to okazało się, że ich problemy zdrowotne nie były poważne. - Dla bytu tego przestępstwa nie jest wystarczające takie abstrakcyjne zagrożenie, ale bezpośrednie zagrożenie życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu - podkreślił prokurator. Winnicki wyjaśnił też, że w tej sytuacji nie miało znaczenia, czy został ustalony sprawca. Co prawda tuż po incydencie policja postawiła zarzuty 17-letniemu uczniowi tego gimnazjum, ale postępowanie zostało umorzone. W śledztwie do zarzutów nie przyznał się. Na początku listopada 2008 roku w gimnazjum nr 18 w Białymstoku gaz został rozpylony w jednej z toalet. Ewakuowano 670 osób, uczniów i pracowników. 39 osób, które uskarżały się na ból głowy, duszności i nudności trafiło na obserwację do szpitala. Substancji, której użyto, nie udało się zidentyfikować.