Sąd pierwszej instancji skazał lekarkę na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 4 lata. NFZ kwotę nienależnej refundacji wyliczył na ponad 186 tys. zł. Do chorych recepty miały nigdy nie trafić. Chodziło o drogie leki przeciwnowotworowe. Prokuratura zarzuciła oskarżonej, że jako lekarz radioterapeuta w Białostockim Ośrodku Onkologicznym, od stycznia do listopada 2004 r., wystawiła 87 recept na takie leki, na nazwiska 50 pacjentów tego szpitala. Według śledczych, recepty nie trafiły jednak do pacjentów, a lekarka sama, bez wiedzy chorych, miała je zrealizować w dwóch aptekach. Dlatego zarzut obejmował nie tylko poświadczenie nieprawdy, ale też doprowadzenie podlaskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem "znacznej wartości" - łącznie o ponad 186 tys. zł. Chodzi o kwotę nienależnej refundacji za leki. Do końca nie wiadomo, kto zyskiwał na procederze. W ocenie sądu pierwszej instancji były to hurtownie medyczne, do których miały trafiać pieniądze z NFZ w ramach refundacji. Właśnie m.in. na kwestię tego, kto miał na tym zyskiwać, zwrócił uwagę w swoim uzasadnieniu sąd apelacyjny. Sędzia Dariusz Czajkowski mówił, że sprawa jest wyjątkowo trudna - to już drugie uchylenie wyroku wobec tej lekarki. Sąd apelacyjny zwrócił uwagę, że trzeba było wyjaśnić m.in. czy recepty wystawiane przez oskarżoną lekarkę "były receptami poświadczającymi nieprawdę", w jakim celu je wypisano i kto na tym skorzystał, bo w zarzucie jest mowa o osiągnięciu "korzyści majątkowej". Sędzia Czajkowski mówił, że postępowanie drugi raz prowadzone w sądzie okręgowym nie dało na to odpowiedzi. M.in. na pytanie, po co miała to robić oskarżona, na czym miała polegać korzyść wynikająca z otrzymania nienależnej refundacji i kto zyskiwał: apteka, lekarz wraz z apteką czy może hurtownia farmaceutyczna. - A może te leki funkcjonowały w obrocie w sposób wirtualny, był jedynie obieg dokumentacji? - pytał sędzia. Mówił, że są to "pytania śledcze", na które trzeba było odpowiedzieć przed skierowaniem sprawy do sądu. Zwrócił uwagę, że np. właściciele hurtowni w ogóle nie byli w tej sprawie przesłuchiwani. - Brak jest dowodów ewidentnie wskazujących na to, że oskarżona działała w zmowie, czy to z aptekarzami, czy to z właścicielem hurtowni, w celu wyłudzania dla siebie lub dla nich, kwot refundacji - dodał sędzia Czajkowski. Sędzia mówił też, że cały dorobek zawodowy, praca lekarza może być przekreślona "wydaniem pochopnego i oderwanego od rzeczywistej prawdy wyroku". Dlatego podkreślał, że należy dokładnie wyjaśnić, czy lekarka była "zwykłym pospolitym przestępcą, który wyłudzał mienie z NFZ poprzez płacenie refundacji, czy też kierował nią, być może, inny zamiar". Sędzia Czajkowski zwrócił uwagę, że sąd pierwszej instancji w ogóle nie odniósł się do linii obrony przedstawianej przez oskarżoną. Mówiła ona wówczas, że w czasie objętym zarzutami, na oddziale były braki leków wysokorefundowanych. Szpital kupował je za własne pieniądze i - jak mówił sędzia przywołując wyjaśnienia oskarżonej - "była pewna presja" przełożonych, aby oszczędzać. Miały miejsce sytuacje, że szpital dokonywał fikcyjnych wypisów chorych na kilka dni (zamiast przepustek) tylko po to, żeby wystawić receptę na refundowane leki, które pacjent sam wykupował i wracał z nimi do szpitala. Sędzia Czajkowski dodał, że także taką wersję należało zbadać. Zaznaczył jednocześnie, że sąd nie kwestionuje tego, co wykazała kontrola NFZ - że były "potężne" nieprawidłowości przy wypisywaniu leków przez oskarżoną. Ale mówił, że np. nie wiadomo, jaka była praktyka innych lekarzy w kwestii wypisywania leków na recepty. Sprawa trafi do ponownego rozpoznania nie do sądu okręgowego, ale do Sądu Rejonowego w Białymstoku. Zmieniły się bowiem przepisy, kwota wyłudzenia przyjęta w akcie oskarżenia (poniżej 200 tys. zł) decyduje o właściwości sądu.