Straż Graniczna i żołnierze Wojska Polskiego nie dopuścili lekarki do obcokrajowców, którzy trzynasty dzień koczują na granicy polsko-białoruskiej w Usnarzu Górnym (woj. podlaskie). Grupa 32 obywateli Afganistanu, w tym cztery kobiety i 15-letnia dziewczyna, koczują w Usnarzu Górnym w lesie na granicy polsko-białoruskiej. Lekarka: jedna osoba prawdopodobnie z zapaleniem płuc Lekarka przywiozła uchodźcom m.in. antybiotyki i inne leki. Dziennikarzom powiedziała, że przyjechała na prośbę fundacji Ocalenie. - Z tego, co wiem, te osoby dostały jedzenie i picie. Natomiast nie chcą za bardzo jeść i pić, zwłaszcza kobiety, bo Straż Graniczna nie pozwala im odejść w krzaki nawet na metr czy dwa po to, by załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Myślę, że każdy wie, że jest to zagrożenie dla zdrowia i życia - powiedziała Paulina Bownik, lekarka z Czarnej Białostockiej, która nie została dopuszczona do obcokrajowców. - Te osoby koczują tutaj trzynasty dzień, więc są po prostu przeziębione, jest im zimno, jest tam kilka osób z chorobami przewlekłymi, w tym chora na astmę. Ta osoba ma też prawdopodobnie zapalenie płuc i gorączkuje - powiedziała lekarka.Uchodźcy nie mogą wrócić na Białoruś, bo uniemożliwia im to kordon co najmniej 10 uzbrojonych funkcjonariuszy tamtejszych służb.- Straż Graniczna utrzymuje wciąż, że te osoby znajdują się po białoruskiej stronie granicy, a nie po polskiej - powiedział reporter Polsat News Przemysław Sławiński, który jest w Usnarzu Górnym. Funkcjonariusze Straży Granicznej milczą - Nie da się podejść bliżej granicy. Funkcjonariusze Straży Granicznej i żołnierze Wojska Polskiego odgradzają skutecznie dostęp do cudzoziemców. Ani dziennikarze, ani osoby, które chcą im pomóc, pracownicy fundacji Ocalenie, tłumaczka, a także lekarka nie mogli podejść do cudzoziemców - powiedział Sławiński.W sobotę rano w miejscowości Usnarz Górny Straż Graniczna i wojsko przesunęły kordon o kilkaset metrów od granicy z Białorusią, gdzie koczuje kilkadziesiąt osób podających się za uchodźców z Afganistanu. Chcą oni dostać się do Polski i starać się o pomoc międzynarodową. Wideokonferencja premierów Polski, Litwy, Łotwy i Estonii: Na granicy zewnętrznej UE z Białorusią nie ma "ziemi niczyjej"Kalina Czwarnóg z fundacji Ocalenie powiedziała w piątek, że osoby znajdujące się na granicy nie chcą zostać na Białorusi. Funkcjonariusze Straży Granicznej i żołnierze uzbrojeni w pistolety maszynowe nie przepuszczają także dziennikarzy, ani z nimi nie rozmawiają. - Po prostu milczą - mówi Przemysław Sławiński. Miejsce, w którym na terenie Białorusi są uchodźcy zasłonięte zostało szczelnie przez stojące samochody wojskowe i straży granicznej. Patrząc przez lornetkę można było zobaczyć jedynie polskich żołnierzy i pograniczników oraz fragmenty namiotów turystycznych. Nad pojazdami unosiła się smuga dymu. Brak kontaktu z obcokrajowcami Jeszcze w piątek dziennikarze mieli kontakt wzrokowy z cudzoziemcami, a tłumaczka mogła się z nimi porozumiewać krzycząc przez megafon. - Teraz to wszystko jest już niemożliwe. Najpierw strażnicy graniczni i żołnierze odsunęli wszystkie postronne osoby na odległość kilkudziesięciu metrów, tworząc kordon, a później o kolejnych kilkaset metrów - powiedział Sławiński. Według niego droga dojazdowa do tego miejsca została zastawiona samochodem służbowym, a okoliczne pola także są pilnowane, aby nikt nie mógł podejść bliżej.Gdy działacze pozarządowi kontaktowali się jeszcze za pośrednictwem megafonu imigranci odpowiadali na pytania gestami. Szef MON Mariusz Błaszczak: problem na granicy to brudna gra Łukaszenki i KremlaJednak po pewnym czasie przestali to robić, a przedstawiciele fundacji Ocalenie podejrzewają, że ktoś mógł obcokrajowcom zabronić tej formy komunikacji z polską stroną.Reporter Polsat News ustalił ponadto, że w piątek przez cały dzień nie było możliwości dostarczenia migrantom żywności i napojów, padał także deszcz. - Były tam tylko dwa namioty, większość osób musiała spać pod gołym niebem - powiedział reporter Polsat News. Prowiant został dostarczony dopiero wieczorem. Radca prawny i tłumaczka niedopuszczeni W sobotę rano do Usnarza Górnego przyjechali przedstawiciele fundacji Ocalenie, którzy już od kilku dni starają się pomóc osobom przebywającym na granicy. Nie zostali jednak przepuszczeni. Radca prawny Patryk Radzimierski z kancelarii Dentons, wyjaśnił w rozmowie z dziennikarzami, że jako pełnomocnik większości osób przebywających na granicy chciał się dowiedzieć o ich stan zdrowia oraz porozmawiać o sytuacji w jakiej się znajdują. Wśród wolontariuszy fundacji Ocalenie była również tłumaczka. Korzystając z megafonu próbował się porozumieć z osobami przebywającymi na granicy. Jednak z powodu dużej odległości było to niemożliwe.Michał Dworczyk: Na pokładzie 5 samolotów było ponad 260 ewakuowanych z AfganistanuW Usnarzu wcześniej pojawili się m.in. posłowie opozycji - Maciej Konieczny z Lewicy, a następnie Dariusz Joński i Michał Szczerba z KO, zaś w piątek Klaudia Jachira i Urszula Zielińska z KO. Politycy dostarczyli uchodźcom m.in. śpiwory i pożywienie. Domagali się od premiera Mateusza Morawieckiego wpuszczenia koczujących na terytorium Polski. Apel ten powtórzyła posłanka KO Iwona Hartwich. Rozstawiają płot z drutu kolczastego Według informacji reportera Polsat News około dwóch kilometrów od miejsca, gdzie znajduje się obozowisko, służby państwowe rozpoczęły rozstawianie drutu kolczastego i zbliżają się do tego miejsca.Podlaski Oddział Straży Granicznej nie komentuje sprawy grupy koczującej w Usnarzu Górnym. Wiceszef MSWiA Maciej Wąsik, pytany w środę o doniesienia w tej sprawie, podkreślał, że nikt nie koczuje po polskiej stronie granicy, a sytuacja po białoruskiej stronie to konsekwencja celowych działań prezydenta Białorusi.Polska Straż Graniczna wskazuje, że w całym ubiegłym roku na odcinku podlaskim zatrzymano 122 osoby, które nielegalnie przekroczyły granice. W tym roku to już około 780 cudzoziemców. Służby graniczne odnotowały dotychczas ponad 2 tysiące prób nielegalnego przekroczenia granicy, z czego około 1350 próbom pogranicznicy zapobiegli.